I’m The Man. Autobiografia tego gościa z Anthrax
Nieco ponad rok po amerykańskiej premierze ukazało się polskie tłumaczenie autobiografii Scotta Iana - "tego gościa z Anthrax". Dobrze, że podobne książki coraz częściej i coraz szybciej trafiają na nasz rynek.
Nałogowi pochłaniacze rockowych, czy szerzej muzycznych biografii mają więc powody do radości. Fani Anthrax również, choć szczerze mówiąc nie trzeba być zagorzałym zwolennikiem tego zespołu, by sięgnąć po "I’m The Man". Ja zdecydowanie nim nie jestem, a ostatni krążek Anthrax, który mam na półce, to "Persistence of Time" sprzed 26 lat. Późniejsze osiągnięcia kapeli, ledwo tylko przeciętne, są mi całkowicie obojętne, nie mówiąc o tym, że w tak zwanej 'Wielkiej Czwórce' - sztucznym tworze powstałym chyba tylko z powodów marketingowych - o wiele bardziej niż Anthrax widziałbym Testament czy Overkill. Obydwa wystartowały nieco później i zapewne nie sprzedawały się tak dobrze, ale po prostu przez całą karierę nagrywały zdecydowanie lepsze płyty. Scott Ian oczywiście nie zgodziłby się z tym stwierdzeniem, i w gruncie rzeczy trudno byłoby mu się dziwić, w końcu termin 'thrash' po raz pierwszy pojawił się w recenzji debiutanckiego albumu właśnie jego zespołu, a dzięki zaproszeniu do klubu Big4 wystosowanemu przez Metallikę, Anthrax dostał porządnego kopa w górę i odzyskał sporo z nadszarpniętego przez lata wizerunku.
W notce promocyjnej książki można przeczytać, że "I’m The Man nie jest kolejną typową autobiografią gwiazdy rocka", nie jest to jednak do końca prawda. Owszem, "I’m The Man" czyta się bardzo dobrze i szybko, i z pewnością warto poświęcić jej kilka wieczorów, ale nie ma w niej niczego nietypowego, czego w różnych wariacjach nie można znaleźć w innych biografiach, zwłaszcza biorąc pod uwagę klasyczną liniową narrację i bardzo konwencjonalny sposób przedstawiania zdarzeń. Co więcej, w oczy rzuca się niespodziewanie letnia temperatura wspomnień. Ian sprawia wrażenie sympatycznego i szczerego gościa, ale z całą pewnością nie jest jednym z rockowych straceńców, pogrążających się zapamiętale w niebezpieczeństwach związanych ze sławą, spalających się w ogniu swego talentu, którego nie potrafili udźwignąć, spadających na dno i z dna się podźwigających. Publiczność i czytelnicy na całym świecie tak bardzo kochają podobne historie…
Tymczasem Scott Ian jest dokładnie taki, jak muzyka Anthrax - letni. Ma swoje grzeszki, popełnił parę sztubackich żarcików (komu, nawet w szczycie całkowitego znudzenia, chciałoby się srać do kosza na śmieci w pokoju hotelowym kolegi z zespołu?), zdarzało mu się przesadzić na imprezie, poległ z kretesem w pijackim pojedynku z Lemmym (któż by nie poległ?), parę razy jechał po pijaku i dał się aresztować za wtargnięcie na stadion futbolu amerykańskiego. Jednak w gruncie rzeczy jest po prostu grzecznym kolesiem, lubiącym komiksy i muzykę, ale unikającym nadmiernego szaleństwa. Zwykłym kolesiem z sąsiedztwa (oczywiście amerykańskiego sąsiedztwa). Trochę takim muzykiem-księgowym, tym bardziej, że rozważania na temat zbyt małej sprzedaży kolejnych krążków (to powinien być hit, ale wytwórnia zawaliła), zajmują w książce sporo miejsca. Tak naprawdę jedynym elementem, który wyróżnia go na tle innych jest fakt, że gra na gitarze w Anthrax. Tylko tyle i aż tyle. W każdym razie na biografię wystarczyło.
Podtytuł "Autobiografia tego gościa z Anthrax" jest trafny, bowiem Ian oczywiście poświęca zespołowi mnóstwo miejsca, całkiem dokładnie przedstawiając jego początki i późniejsze dzieje, choć zgodnie z regułą praktykowaną w większości biografii - gwałtownie spiesząc się pod koniec opowieści i niektóre tematy traktując po łebkach (nie zarejestrowałem - choć mogę się mylić - żadnej wzmianki o Danie Nelsonie, który przecież przez dwa lata śpiewał w zespole). Autor nie ukrywa swoich antypatii (na przykład do ex-wokalisty Neila Turbina), a nawet błędów biznesowych, które miały sprawić, że wznoszący się samolot Anthrax zaczął w pewnym momencie ostro pikować. Duży, a może nawet największy w tym udział miała jakość muzyki prezentowanej przez zespół w latach '90 i dekadzie późniejszej, ale o tym Scott Ian słowem nie wspomina. Oczywiście znajdzie się i parę anegdotek, z czego jedna - o tym, jak Metallica planowała zwolnić Larsa - przebiła się nawet swego czasu do newsów na wielu portalach muzycznych.
"I’m The Man" pozostawia więc pewien niedosyt. Zdecydowanie nie mam poczucia straconego czasu, ale biografii brak temperatury, trochę większej swady i luzu w snuciu opowieści. A może, by ją bardziej docenić, należy być jednak większym fanem Anthrax? To całkiem możliwe, choć znajdą tu coś dla siebie również wszyscy ciekawi, jak od środka funkcjonuje muzyczny biznes, który tak często rzuca zespołom kłody pod nogi.
Scott Ian i Jon Wiederhorn - I’m The Man. Autobiografia tego gościa z Anthrax
Wydawnictwo In Rock
Tłumaczenie: Robert Filipowski
412 stron
Szymon Kubicki