W technicznym death metalu, nawet nasi rodacy z Banisher potrafią pokazać, że w obrębie tego mocno skostniałego gatunku można nagrać coś interesującego.
Przypadek rzeszowskiej grupy nie jest jednak odosobniony, gdyż wiele ciekawego nadal dzieje się w stolicy takiego łojenia, czyli Kanadzie, ale i Niemcy, z naciskiem na bogów z Obscura, nie dają o sobie zapomnieć.
Najnowszy album zespołu nazywanego niegdyś "kopią Necrophagist", odseparowuje Obscurę od jakichkolwiek inklinacji łączących ich z twórcami genialnego "Epitaph". Panowie znaleźli własną drogę, a poza tym, w przeciwieństwie do bardziej zasłużonych kolegów konsekwentnie działają na rynku. Nie zmienia to jednak faktu, iż w tej połamanej stylistyce, oba zespoły są czymś unikalnym i jeśli sugerować komuś nazwy do sprawdzenia, to jednym tchem należy wymienić właśnie te dwie. Nie tylko ze względu na postać Christiana Münznera, poniekąd odpowiedzialnego za sukces obu grup. Jedni jak i drudzy wyróżniają się zmysłem muzycznym, nieskończonymi pokładami talentu, a przede wszystkim, na swój sposób wiernością dla dziedzictwa nieodżałowanego Death. Jak zatem prezentuje się nowa Obscura? Wbrew internetowym malkontentom marudzącym, że jest to zbyt wypolerowane i grzeczne granie twierdzę, iż kwartet nigdy nie był w tak dobrej formie.
Pisanie o Obscura, w kategorii zespołu, czegoś kolektywnego, jest jednak nie do końca trafne, z racji na raczej dość mocno zaznaczoną obecność lidera Steffena Kummerera, który komponując znaczną część materiału nie daje muzykom pokazać się z najlepszej strony. Nie chce mi się wierzyć, że skład, w którym wszyscy muzycy są wykształceni w teorii muzyki i zjedli zęby na death metalu, nie potrafił pracować kolektywnie. Albo inaczej, dziwi mnie, że Tom Geldschläger, obsługujący bezprogowe wiosło, tylko raz został zaproszony do komponowania. Cóż, widocznie takie są zasady, ale jeśli taki sposób pracy ma się sprawdzać, i następny, piąty album Obscura będzie na podobnym poziomie, to może lepiej niech tak zostanie. Komu to nie przeszkadza i - brzydko mówiąc - ma w dupie, kto i za co jest odpowiedzialny, ten z pewnością od razu wsiąknie w kolejną szaloną opowieść Niemców i z zaciekawieniem zgłębi kolejny filozoficzny koncept spajający "Akróasis" (teorię harmonii świata).
Czwarty krążek Steffena i towarzyszących mu nowych twarzy, wynosi zespół na kompletnie nowy poziom. W przypadku ostatnich dwóch albumów, głównym powodem opuszczenia ekipy przez wspomnianego gitarzystę i Hannesa Grossmanna - bezsprzecznie jednego z najlepszych pałkerów na ziemi, był brak zróżnicowania materiału. O ile punktem odniesienia muzyków stał się jazz, tak w matematycznych szaleństwach i eksperymentach z bezprogowym basem zabrakło chwili na oddech. To stało się bezpośrednią przyczyną rozpadu Obscury jaką znaliśmy, a dziś, zupełnie odwrotnie, może stać się znakiem rozpoznawczym zespołu.
Dobranie odpowiednich muzyków, którzy są w stanie spełnić wizję Steffena było i nadal pozostaje nie lada wyzwaniem. Zobaczymy na jak długo obecna ekipa ze sobą wytrzyma, ale jeśli przetrwa okres burzy na rynku muzycznym i podtrzyma wysoką formę powróci na fotel lidera śmierć metalu. W to nie wątpię, tym bardziej, że obecny zestaw "hitów" tworzący "Akróasis" jest co najmniej bardzo bogaty. Dość powiedzieć, że najlepszym, i bodaj najciekawszym utworem w dorobku tej formacji, jest piętnastominutowy kolos "Weitselee" pełen wycieczek w stronę debiutu i nietuzinkowego jak na tech death aranżu z wykorzystaniem skrzypiec i wiolonczeli. Wydawać by się mogło, że to nic nowego, a jednak w tym gatunku, opartym na blastach i szaleńczych wygibasach w ultra szybkich tempach, zwrócenie się w stronę muzyki klasycznej jest najbardziej pożądaną rzeczą z możliwych. Podobnie jak wykorzystanie prawdziwego instrumentarium. Absolutnie żaden dźwięk na tej płycie nie został zaprogramowany. Opętańcze bębny grane są z przysłowiowej łapy, klawisz to zasługa Steffena, a najważniejsze, że wszystko brzmi ciepło, naturalnie i selektywnie, co w obecnych czasach samo w sobie zasługuje podniesienie oceny o pół punktu. Innymi słowy, panowie spisali się na medal, i mimo iż na co dzień daleki jestem od katowania się takim graniem, do Obscura wracam na tyle często, na ile mam ochotę posłuchać czegoś, jak to się zwykło mówić w przypadku Niemców, nie z tej ziemi.
Grzegorz Pindor