Po odsłuchu debiutanckiego krążka Good Tiger, nowej supergrupy w skład której wchodzą muzycy m.in. The Faceless i Tesseract, jedyne co przychodzi mi do głowy to myśl, że od prog metalu nie da się uciec.
Nawet jeżeli panowie tworzący ten projekt chcieli eksplorować nowe rejony i tak wyszło to co zawsze, czyli kawał dobrej muzyki, ale wciąż w ramach określonego gatunku.
Dobry Tygrys cieszy niezwykłą plastycznością, dbałością o szczegóły (niesamowita gra Alexa Rudingera) i czymś, o co w progu ciężko, swoistym luzem. Sekcja to prawdziwa maszyna do zabijania, a jednak kręgosłup tygrysa jest giętki jak u alt rockowych zespołów. Swoją drogą, zwierzak, który w grudniu będzie supportował w Polsce Periphery i Veil of Maya, usilnie chce brzmieć jak rockowy zespół. W tych momentach, kiedy na bok odchodzą siedmiostrunowe wiosła, potężne brzmienie i techniczne zagrywki, kieruje się w stronę ostatnich projektów Jonny’ego Craiga (m.in. Emarosa, Dance Gavin Dance), o czym świadczy niesamowita chwytliwość materiału i głos nie kogo innego jak Elliota Colemana, jednego z licznych gardeł Tesseract. Były frontman djentowej potęgi raczy nas mocno zróżnicowanymi wokalami z dużym naciskiem na okazyjne, bardzo głębokie growle, acz daniem głównym pozostaje jego charakterystyczna wysoka barwa śpiewu. Spytacie, co ma Craig do Colemana - porównuję obu panów pod względem aranżu partii wokali, a przede wszystkim, nadawania nieraz mocno matematycznym kompozycjom piosenkowego charakteru. Musicie posłuchać, aby zrozumieć.
Żeby ułatwić identyfikację Good Tiger, tym, którzy słuchali kiedykolwiek Sky Eats Airplane, debiutancki materiał kwintetu wyda się dziwnie znajomy. Za beczkami nie ma co prawda Orbina, ale muzycznie jest bardzo podobnie - miejscami stadionowo a kiedy trzeba panowie łoją z niemal deathmetalową brutalnością ("’67 Pontiac Firebird"). Supergrupa ma jednak jedną dość zasadniczą wadę - jest tworem, który według mnie nie przetrwa. Po pierwsze, panowie mają miliony innych projektów, po drugie, musieliby zrezygnować z mniej lub bardziej djentowych puzzli na rzecz grania, jak to mawiają, trochę bardziej radio friendly. Obawiam się, że mimo wielkich nazwisk, mistrzowskiego warsztatu i łba do pisania interesujących utworów, w zalewie podobnej muzyki "debiutanci" pozostaną jedynie sezonową ciekawostką.
Grzegorz "Chain" Pindor