W Cradle of Filth zmieniają się ludzie, ale konsekwentna pozostaje filozofia głoszona przez zespół. Najlepiej świadczy o tym album "Hammer of The Witches".
To już jedenaste duże dzieło kapeli z malowniczego Suffolk. Jedenaste i jedno z najbardziej międzynarodowych, ponieważ zarejestrowane przez dwóch Anglików, dwóch Czechów, Szkota i Kanadyjkę. Jakkolwiek wiele czynników międzynarodowych pojawia się w Cradle of Filth, to o wszystkim wciąż oczywiście decyduje Dani Filth, który konsekwentnie daje upust swoim szokującym koncepcjom. Oto bowiem z wnętrza zawartości lirycznej i graficznej "Hammer of The Witches" wylewają się rozpusta, skandal i profanacja dogmatów. Wszystko dzieje się pod osłoną młota na czarownice, czyli w tym przypadku umownego, moim zdaniem, symbolu podłości zamkniętej w zabobonach, będących nieodłącznym elementem ludzkich wierzeń.
Muzyka zarejestrowana na krążku sprawnie wpisuje się w klimat dotychczasowych nagrań Cradle of Filth. Całość została więc napisana w wypróbowanej formie, zawierającej klimatyczny wstęp, przełamanie i zamknięcie, a także nie zabrakło tu nasycenia odpowiednią ilością patentów decydujących o tożsamości kapeli z Suffolk. Ekstrema, balansująca gdzieś na krawędziach black metalu, stanowi główną oś muzyczną jedenastego albumu popularnych "kredek". W ten sposób takie ostre, drapieżne i szybkie kompozycje, jak "Yours Immortally...", "Enshrined in Crematoria", "Right Wing of the Garden Triptych" czy "The Vampyre at My Side" powinny spełnić oczekiwania wszystkich fanów zespołu. Tym bardziej, że w okolicach owej drapieżności często daje się usłyszeć pomysły melodyjne. Tyle, że dawniej w Cradle of Filth próbowano stawiać na symfonię, a dziś mamy do czynienia z zaledwie wtrąceniami instrumentów klawiszowych, skrzypiec czy cymbałów. W każdym razie muzyka formacji nie stała się przez to bardziej agresywna. Straciła co prawda nieco na rozmachu, ale za to potrafi zainteresować wyraźnymi heavymetalowymi inklinacjami gitar (szczególnie jeśli chodzi o solówki), a także ekstrawaganckimi wstawkami z pogranicza folku, co jest ciekawym odświeżeniem jakości brzmienia zespołu.
Dani Filth i jego międzynarodowa ekipa zaproponowali również utwory we właściwej sobie skomplikowanej strukturze. Pod tym względem na pierwszy rzut wysuwa się wielowątkowy, jeden z najdłuższych na płycie, "Deflowering the Maidenhead, Displeasuring the Goddess". W tym utworze Cradle of Filth spieszy się, aby znaleźć też czas na refleksję. Jest kapelą wściekłą, a zarazem przygotowującą się do opętańczej mszy. To doskonała próba dużych możliwości zespołu z Suffolk. W podobnej konwencji można też rozpatrywać kompozycję "Onward Christian Soldiers" rozłożoną na prawie siedem minut niezłych popisów instrumentalistów, a przy okazji odzwierciedlającą awangardowe propozycje zespołu. Ciekawe, że na tle tych wszystkich kompozycji, dość topornie wypadł numer tytułowy, pozbawiony wyraźnego klimatu i raczej przesycony ilością pomysłów, a co za tym idzie - chaotyczny. Szczególnie słabo wypadły tu partie wokalne Lindsay Schoolcraft, choć jest to raczej rezultat dziwacznie posklejanych ze sobą kolejnych fragmentów utworu, aniżeli wynik słabości owej niewiasty.
Warto też poświęcić kilka zdań właśnie na temat wokali. W świetnej formie pozostaje bowiem charyzmatyczny Dani Filth, którego wypełniony wrzaskiem aparat artykulacyjny brzmi tak jakby nie obowiązywały go reguły czasu. Filthowi na ogół dzielnie towarzyszy tu wspomniana Schoolcraft, która zaprezentowała ładne partie, choćby w porywającym "Blackest Magick in Practice" albo w "Right Wing of the Garden Triptych". Niemniej naprawdę trudno przemilczeć fakt, iż Kanadyjka nie nazywa się Sarah Jezebel Deva, co w przełożeniu na możliwości wokalne pociąga za sobą druzgocące porównanie.
Roszady personalne w Cradle of Filth pozostaną już pewnie trwałą częścią funkcjonowania zespołu. Tak samo, jak pozycja Daniego Filtha, który wydaje się osobowością nie do zastąpienia. To wszystko składa się na muzykę porządnie zrobioną przez cenionego na rynku metalowego bluźniercę i jego uczniów. Fani Cradle of Filth powinni "Hammer of The Witches" przyjąć z dużą satysfakcją.
Konrad Sebastian Morawski