Thrash metalowcy z Terrordome nieoczekiwanie wypuścili kolejny longplay.
Najnowszy, zatytułowany "Majete Justice" pokazuje dojrzałość krakowskiego kwartetu, mocno przybliżając go do Municipal Waste, a raczej plasując gdzieś między Scheisse Minnelli a… Iron Reagan. Innymi słowy w otoczeniu samych najlepszych.
Jedynym mankamentem tego wydawnictwa jest to, że prawdopodobnie świat o Terrordome nigdy nie usłyszy. O ile środkową część kontynentu zespół może śmiało zdominować na wszystkie - przede wszystkim - alkoholowe sposoby, tak w zalewie podobnych grup, a jest ich przecież bez liku, pochodzenie z naszej cudownej Polszy wiele nie pomoże. Szkoda, bo winna to być swoista egzotyka dla rynku, tym bardziej, że nie dorobiliśmy się dużego thrashowego bandu. Czas jednak pokaże, czy "Machete Justice" nie odmieni tego stanu rzeczy, bo danie jakie serwują Krakusy powinno otrzymać gwiazdkę Michelin.
A za co, zapytacie? Primo: za doskonały balans pomiędzy chaotyczną, furiacką odsłoną gatunkowo podręcznikowego naparzania, a jego bardziej melodyjną, skoczną formą. To, co dla wielu będzie zwykłą łupaniną byle szybciej, tutaj stanowi kręgosłup do technicznych wygibasów w superszybkich tempach, mogących zadowolić nawet najbardziej zagorzałych fanów ekstremy. Secundo: za wokale Uappy i piekielnie intensywną grę siedzącego za beczkami Mekonga. Tutaj sam nie wiem, co lepsze, po prostu posłuchajcie sami.
Krążek ma jednak jedną, zasadniczą wadę. Mało tu miejsca na oddech, odejście od przyjętej formuły i zabawę dźwiękiem. Mocno wykalkulowany soniczny atak na małżowiny słuchacza może stanowić dobry powód, aby "Machete Justice" nie wychodziło z odtwarzacza, jednak problem polega na tym, że równie szybko jak płyta mija, można odczuć przesyt. Jednak - ujmując rzecz najprościej - kto siedzi w thrashowym temacie, nieraz będzie bawić się maczetą. Gwarantuję.
Grzegorz "Chain" Pindor