Metalowe ekstremum w Polsce. Behemoth? Vader? Hate!
Wydany przed dwoma laty album Hate pt. "Solarflesh - A Gospel of Radiant Divinity" był ostatnim dużym dziełem, do którego basowe dłuto przyłożył Sławomir Archangielski. Muzyk niespodziewanie zmarł niedługo po premierze tego materiału, ale pamięć o nim podtrzymuje kolejny, dziewiąty krążek warszawskiego zespołu. "Crusade:Zero" to hołd dla Archangielskiego. To także kolejny znakomity album Hate. Ten materiał płonie!
Na krążku znalazło się trzynaście kompozycji utrzymanych w mrocznej deathmetalowej stylistyce. Trio w składzie Adam Buszko, Konrad Ramotowski i Paweł Jaroszewicz, wzmocnione podczas sesji basem Filipa Hałuchy, pozostawiło w zgliszczach standardowe wyobrażenia o metalowej ekstremie. Zniszczenie następuje w takich monstrualnych kompozycjach, jak "Leviathan", "Hate Is The Law", "Dawn Of War" i w nienawistnym "Crusade:Zero", czyli w numerach opartych na potężnej ilości ciężaru, nieregularnym, niemalże schizofrenicznym tempie, a także bezkompromisowo rozsadzanych seriami znakomitych wypuszczeń na poziomie gitar i perkusji. Skala zagranych riffów i wystrzelonych blastów może powalić na kolana nawet najbardziej odpornych wyznawców metalowej ekstremy. Tym bardziej, że muzycy Hate postarali się o nadanie poszczególnym strukturom kompozycji szeregu nieoczywistych rozwiązań. W ten sposób często zmieniają tempo, atakują brutalnie i bez ostrzeżenia, w taki też sposób ładują instrumentalną amunicję, czasem jakby zamykając się w opuszczonej industrialnej świątyni, aby uzbroić i rzucić do boju potężny deathmetalowy oręż.
Industrial, względnie dark ambient, stał się zresztą istotną częścią świata stworzonego na "Crusade:Zero". Pomijając przestrzenie zawarte w niektórych utworach, na albumie znalazło się także miejsce na samodzielne struktury utrzymane wokół industrialu. O ile otwarcie pod postacią tajemniczej miniatury "Vox Dei (A Call from Beyond)" stanowi znaną formę witania się ze słuchaczami, o tyle obecność tego typu nieożywionych patentów muzycznych w środku płyty, czyli w ramach utworu "The Omnipresence", a także w przedbiegach do zakończenia krążka, pod postacią "Black Aura Debris", stanowi odświeżoną i dopracowaną po latach formę urozmaicenia w dyskografii Hate. Klimat jest bowiem ważną częścią "Crusade:Zero", a na jego budowę mocno popracowały wspominane pomysły, świadczące o tym, że twórczość kapeli nie pozostała w lesie lub lochach, ale podąża za wymaganiami stawianymi współczesnej ekstremie. Wymaganiami zlokalizowanymi na pograniczu odpowiedniej ciężkości, kontrolowanego szaleństwa, dobrej produkcji, odpowiedniego przesłania i klimatycznej formy. Tego wszystkiego nie zabrakło na nowym krążku.
Na płycie nie brakuje też po prostu dobrych strzałów, być może bardziej przewidywalnych niż wcześniej wspominane utwory, ale nie w mniejszym stopniu zionących agresją i wściekłością właściwą tegorocznemu dziełu zespołu. Dobrze w ten klimat wpisują się "Death Liberator", "Valley Of Darkness" i "The Reaping", będące przede wszystkim odzwierciedleniem wielkich możliwości gitarzystów, którzy trzymają się deathmetalowego kanonu, ale nie stronią też od zaiste diabelskich improwizacji. Nieokrzesanie połączone z wirtuozerią w gitarach muzyków Hate można też bez trudu odczuć w takich piekielnie dobrych deathowych konkretach jak "Doomsday Celebrities" oraz "Rise Omega The Consequence!", gdzie nie sposób też nie wspomnieć o wielkiej roli bębnów. Czy o czymś zapomniałem? Wokal! Nagrany na najwyższym poziomie, do krwi przekonujący, bluźnierczy i nieustannie ścigany przez inkwizycję, a także niosący ze sobą dwadzieścia pięć lat doświadczenia w głoszenia słowa deathmetalowego i uciekaniu przed krzyżami.
W sumie więc Sławomir Archangielski otrzymał znakomity hołd. Zawartość "Crusade:Zero" należy do czołówki światowej ekstremy. To death metal skręcający stawy w kościach, burzący krew w żyłach i wystawiony na religijną listę most wanted. Materiał, który aspiruje do miana najlepszego dzieła warszawskiego zespołu. Rzecz mająca wszelkie predyspozycje, aby ubiegać się o tytuł albumu roku w metalowej stylistyce. Zniszczenie!!!
Konrad Sebastian Morawski