Rob Halford powiedział kiedyś, że istnieją tylko dwa gatunki muzyki - heavy metal oraz gówno nadawane w popularnych kanałach radiowych i telewizyjnych.
Można zresztą odnieść wrażenie, że kiedyś wszystko było o wiele mniej skomplikowane, niż dziś i znajduje to dobre odzwierciedlenie nie tylko w wypowiedziach Roba Halforda, ale też w samej muzyce. Dawniej słuchacze konkretnych gatunków tworzyli wyraźne subkultury, w nagraniach nie było aż tak bardzo natężonego przepływu patentów pomiędzy rożnymi nurtami, jak to wygląda dziś, a heavy metal był po prostu heavy metalem. Niebieskie jeansy, skóra, ćwieki, łańcuchy, hera na głowie, spalone magnety, szybka fura lub motocykl oraz zakurzone od dymu papierosowego i tonące w alkoholu ulice. Takie gadżety i taki styl życia były wpisane w wierzenia czcicieli Metalowego Boga, o których przynajmniej po części przypomina wydawnictwo zatytułowane "The Essential Rob Halford".
Dwupłytowa składanka największych przebojów Halforda zawiera w sumie trzydzieści numerów zarejestrowanych lub zagranych w latach 1993-2010 w ramach solowych lub alternatywnych (od Judas Priest) projektów artysty. Pomijając więc pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych XX wieku, nie był to okres szczególnie dobry dla heavy metalu, który powoli ustępował coraz to dziwniejszym pomysłom na metalowej bocznicy. W każdym razie Rob Halford pomimo zanikającej koniunktury zawsze pozostawał sobą. Tworzył utwory utrzymane w klasycznej dla gatunku konwencji - szybkie, zrywające asfalt, drapieżne i zadziorne, a przy tym eksponujące jego doskonały wokal. "The Essential Rob Halford" stanowi więc formę requiem dla heavy metalu. Powrotu gatunku do niekoniunkturalnych przestrzeni, ścieków, piwnic, opuszczonych stadionów i innych miejsc zrzeszających członków metalowego kościoła.
Największą atrakcją na składance są moim zdaniem utwory zarejestrowane w krótkotrwałym projekcie Fight. Na pierwszej płycie wydawnictwa znalazło się sześć kompozycji z tego dość agresywnie zaprezentowanego heavy metalu, gdzie na gitarze wywijał dziki zwierz Russ Parrish. Przypomnienie o nagraniach Fight to równocześnie ilustracja wściekłości Roba Halforda, który przecież zainicjował ten zespół po odejściu z Judas Priest. Jeśli nigdy nie mieliście więc do czynienia z Fight, to owa składanka może być naprawdę dobrą zachętą do szerszego poznania nagrań pozostawionych przez ten projekt. Tymczasem inną wielką atrakcją "The Essential Rob Halford" okazuje się utwór "I am a Pig", który jako jedyny reprezentuje najbardziej dziwaczne nagranie z Halfordem w składzie - płytę "Voyeurs", wydaną w 1998 roku pod szyldem Two i wyprodukowaną przez samego Trenta Reznora.
Pozostałą część wydawnictwa, w sumie dwadzieścia trzy utwory, zdominowały nagrania z solowej twórczości Roba znanej pod nazwą Halford. Każdy, kto śledził poczynania tego artysty na kanwie solowej nie powinien być więc zaskoczony zbiorem naprawdę solidnie zaprezentowanego heavy metalu, gdzie oprócz świetnego wokalisty wystąpili też nieźli instrumentaliści, jak gitarzyści RoyZ (równocześnie producent wszystkich solowych nagrań Halforda), urodzony w Polsce Mike Chlasciak, ceniony Patrick Lachman, a także perkusista Bobby Jarzombek. Warto przy tym zauważyć, że na albumie znalazło się również miejsce na takie utwory w wykonaniu kapeli Roba Halforda, jak "The Hellion", "Electric Eye", "Riding On The Wind", "Metal Gods" i "Breaking The Law" - wszystkie w wersji koncertowej z 2009 roku. Wisienkę na torcie stanowi inny numer wykonany na żywo, ale już w 2010 roku, czyli "You’ve Got Another Thing Coming". W sumie uczciwie stawiając sprawę, na składance znalazło się sześć numerów z repertuaru Judas Priest.
Całość wydawnictwa ozdobiły umieszczona w booklecie krótka historia kariery solowej Roba Halforda, a także zdjęcia z różnych etapów działalności Metalowego Boga. Czy czegoś tu zabrakło? Być może materiałów multimedialnych, choćby teledysków, a dobór utworów, jak to przy składankach bywa, też pewnie mógłby być inny, bo każdy fan Halforda ma pewnie swoją grupę ulubionych numerów, które chciałby usłyszeć na "The Essential Rob Halford". Jakkolwiek by jednak nie patrzeć, to wydawnictwo ma w sobie coś esencjonalnego, przypominającego o dobrym heavy metalu i niepoddanego zmianom czasów. Solowy Rob Halford jako żywy i skórzany.
Konrad Sebastian Morawski