Tegoroczne wznowienie czwartego albumu studyjnego Graveworm "Engraved in Black" przypomina o dość dobrym czasie dla włoskiej kapeli, która przecież nie zachwycała na kilku ostatnich nagraniach.
Album oryginalnie wydany w 2003 roku, a teraz wznowiony przez Metal Mind, zawiera dziewięć utworów utrzymanych w okolicach melodyjnego black metalu (…bo trudno tu mówić o symfonii), a także gotyku. Całość charakteryzuje się depresyjnym klimatem oraz zaraża poczuciem zrezygnowania i melancholii. "Engraved in Black" dobrze więc pasuje do mrocznej filozofii włoskiego zespołu. Tym bardziej, że sama muzyka świadczy o ponadprzeciętności kapeli na rynku ciężkich brzmień.
Na krążku wystąpili Stefan Fiori, Eric Righi, Stefan Unterpertinger, Sabine Mair oraz Martin Innerbichler, którzy zaprezentowali dość szeroką skalę pomysłów. Większość z utworów zawartych na "Engraved in Black" opowiada interesującą historię. Nie chodzi tylko o słowa, ale też o instrumentarium. Muzycy Graveworm nie stronili tu bowiem od różnorodnych dźwięków - stworzyli atmosferę horroru i grozy, sięgnęli podniosłego klimatu, zaprosili do udziału w potępionej mszy, wpletli też do swojej muzyki nieco specyficznego folku, a nade wszystko zaproponowali solidny zestaw agresywnego grania, które zostało oparte na sprawnej i wypróbowanej sekcji gitarowo-perkusyjnej. Interesującą częścią "Engraved in Black" są także częste przestrzenie stosowane nawet w najbardziej wściekłych numerach. Autorką owych ciekawych "przestojów" jest Sabine Mair, która swoją subtelnością zdołała kilkukrotnie ostudzić porywcze temperamenty pozostałych muzyków, sprawiając w ten sposób, iż czwarty album kapeli wyłonił się jako materiał warty uwagi.
Tendencje do eksperymentów z brzmieniem, częste wydłużanie kompozycji i w ten sposób oferowanie nieschematycznych zagrywek na poziomie gitar i klawiszy stanowią trwałą część albumu. Pomimo jego agresywnej wymowy i jego względnie krótkiego czasu trwania daje się tu odczuć wiele patentów, które popychają Graveworm z bezmyślnego zasuwania na instrumentach w kierunku ambitnych koncepcji. Dobrze w to wszystko wpisuje się też wokal Stefana Fioriego - wrzeszczący lub growlujący w przyzwoitym standardzie, choć fragmentami może zbyt narwany i niechlujny.
Graveworm zdarzyło się jednak kilkukrotnie obniżyć jakość (i świeżość) oferowanej na płycie muzyki. Szczególnie w drugiej części "Engraved in Black" kapela zagrała bez błysku, jakby kopiując pewne fragmenty zaprezentowanych wcześniej pomysłów i mieląc je z przeciętnymi blackowymi zagrywkami. Być może punktem, który wyznacza nieco słabszą część krążka było zmasakrowanie słynnej kompozycji "Losing My Religion", pierwotnie nieznajdującej się w europejskiej wersji albumu, ale niewykluczone, że ówczesna dojrzałość Graveworm była jeszcze na tyle nieukształtowana, że kapeli wystarczyło sił na mniej więcej pół godziny dobrego materiału. A może styl Włochów już wtedy był przebrzmiały, a "Engraved in Black" stanowił wyciśnięcie resztek niezłych pomysłów tej kapeli? Czas pokazał, że ta druga hipoteza znalazła brutalne uzasadnienie w rzeczywistości.
Konrad Sebastian Morawski