Raven

ExtermiNation

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Raven
Recenzje
2015-07-08
Raven - ExtermiNation Raven - ExtermiNation
Nasza ocena:
7 /10

Początki działalności Raven sięgają okrytych mchem i pleśnią wczesnych lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy to bracia John i Mark Gallagher wymyślili sobie, że na życie będą zarabiać heavy metalem.

Do realizacji wspomnianego celu trzeba też było zaangażować perkusistę, którym na jakiś czas został Paul Bowden, a od 1987 roku, po kilku zmianach, regularny etat pałkera w Raven obsadził Joe Hasselvander (zresztą jak się okazało to najbardziej znany członek kapeli). Tak oto powoli rodziła się mała legenda klasyków heavy metalu z Newcastle, którzy właśnie zarejestrowali trzynasty album studyjny zatytułowany "ExtermiNation".

Tak naprawdę ten krążek można kupić choćby dla samego zjazdu gitarowego w finale pierwszego numeru "Destroy All Monsters". Wrrr!!! Zgrzytam zębami i zdzieram skórę z kości! Czad! Tego typu drobiazgi pod postacią improwizacji gitarowych, porozciąganych basówek i pyskatego wokalu są zresztą najważniejszymi atutami nowego albumu Raven. Płyta, choć głowy nie urywa, to skutecznie przywołuje skojarzenia ze starą i niezblazowaną szkołą heavy metalu. Zespół wcale nie wysilił się na jakieś oszałamiające brzmienie i skomplikowane pomysły - krążek brzmi tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć bomba NWOBHM. To więc w zasadzie seria oldschoolowych patentów adresowanych do starego pokolenia fanów pamiętających czasy brudnych chodników, zamglonych od dymu papierosowego knajp i niebieskich jeansów.

Dobre wrażenie tworzą odpowiednio naostrzone i nośne heavymetalowe strzały w stylu "It's Not What You Got", "Feeding The Monster", "Fire Burns Within", "No Surrender" czy "Fight". W tych utworach Raven znowu droczy się z fanami wypuszczając w eter serię wgniatających w asfalt riffów gitarowych i prowokacyjnych wokali, czasem zasuwając w zaiste speedmetalowym stylu, czasem nawet ocierając się o blues rocka. Zresztą ten styl nie ulega zmianie w przedbiegach do "Thunder Down Under", w którym swoją obecność wyraźnie zaznaczył Joe Hasselvander, starszy z braci Gallagherów zaprezentował kapitalne partie basu, zaś młodszy dołożył bodaj najlepsze solo gitarowe na całym krążku. "Thunder Down Under" to zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów albumu. Może o tym wrażeniu przesądziła wyjątkowo chwytliwa, a zarazem esencjonalna struktura kompozycji? A może Anglicy na stare lata zarejestrowali potencjalny klasyk? Przynajmniej na tyle, na ile ich stać.


W niektórych fragmentach "ExtermiNation" kapela z Newcastle przypomniała również o swoich - jednak niezbyt często praktykowanych - fascynacjach thrashem, co najlepiej oddają leżące koło siebie kompozycje "Scream" i "One More Day", a także numer z końcowych partii albumu "Silver Bullet". Te trzy kawałki są nieco zmielone w refrenach, ale za to w zwrotkach wiedzione są ciężkim i brudnym instrumentarium, zwieńczonym zresztą kolejną serią efektownych solówek i riffów Johna Gallaghera. Jeszcze trochę, a to stare czarne ptaszysko wylądowałaby w przestrzeni Exodus czy Death Angel. Dla równowagi, na"ExtermiNation" znalazł się też akustyczny drobiażdżek w postaci "Golden Dawn", a dobrą całość dopełniła klasyczna, choć fragmentami nierówna ballada "River Of No Return", która wyróżnia się świetną zapętloną gitarą.

W sumie warto wspomnieć, że nierówności na "ExtermiNation" znalazło się nieco więcej. Pod tym względem niebezpieczne skojarzenia z ostatnimi niechlujnymi nagraniami Wolfsbane wzbudza "Tomorrow", z kolei "Battle March/Tank Treads (The Blood Runs Red)" wywołuje poczucie niedosytu i niewykorzystanego potencjału w mierzeniu się z klasyką. Poza komentarzem pozostaje bonus "Malice In Geordieland", będący cienką próbą kompromisu pomiędzy typowo angielskim poczuciem humoru a rzemieślniczym heavy metalem. To w każdym razie zaledwie drobiazgi w zestawieniu z resztą tego dobrego albumu.

Trzynasty album Raven to zatem dobry materiał. Jasne że "ExtermiNation" nie wyznaczy nowych trendów w heavy metalu, ale stanowi dobrą widokówkę starych i dobrych czasów. Widokówkę tym bardziej potrzebną, że krążek zawiera w sobie coś bardzo współczesnego. Jego nagrywanie było bowiem współfinansowane w ramach projektu na kickstarterze (ofiarodawcy otrzymali zresztą specjalną płytę z coverami i inne bonusy), co oznacza, że koniunktura na heavy metal na razie istnieje tylko wśród niezależnych fanów. Trzymajmy kciuki, aby jeszcze raz wypłynęła z taką siłą, jak w najlepszych czasach NWOBHM. Jeśli jednak tak się nie stanie, to na razie musimy zadowolić się materiałami nagrywanymi przez starych wyjadaczy z Newcastle.

Konrad Sebastian Morawski