Jaki jest Udo Dirkschneider każdy słuchacz heavy metalu dobrze wie. Legendarny niemiecki wokalista i kompozytor, wizerunkowo przypominający nieco opancerzonego wielorybka, jest dziś dobrze po sześćdziesiątce, co składnia do uzasadnionych refleksji nad jego życiorysem.
Cóż, wkład w niemiecką scenę heavy metalu słynnego frontmana wydaje się być nieoceniony. Trudno sobie w ogóle wyobrazić rynek ciężkiego brzmienia u naszych zachodnich sąsiadów bez obecności wielkiego Udo. W każdym razie pomimo wieku i osiągnięć, flagowa kapela Dirkschneidera wciąż znajduje się w twórczym ogniu, o czym świadczy najnowszy krążek U.D.O. zatytułowany "Decadent". To już piętnasty album wydany pod tym szyldem.
Na wstępie warto zauważyć, że "Decadent" był ostatnim albumem, w którym na bębnach zagrał Francesco Jovino. Dziesięcioletnia przygoda włoskiego drummera z U.D.O. niedawno dobiegła końca, a na jego miejsce do składu wskoczył nie kto inny tylko syn Udo, czyli znany z kilku występów live z Saxon Sven Dirkschneider. Ach, te niemieckie imiona i nazwiska. Klepanie ich na klawiaturze byłoby udręką, gdyby nie funkcje kopiowania i wklejania. W sumie więc po wspominanej zmianie ilość Niemców w szeregach U.D.O. wzrosła, ponieważ oprócz seniora i juniora Dirkschneiderów w kapeli na basie już prawie dwie dekady gra urodzony w Westfalii Fitty Wienhold, a od 2013 roku uzupełniają ją gitarzyści międzynarodowi Fin Kasperi Heikkinen i Rosjanin Andrey Smirnov. Zasadniczo więc nie zmienił się sposób gry formacji, będący ilustracją niemieckiego heavy metalu. Taki też w wielu fragmentach jest "Decadent".
Na krążku znalazło się dwanaście kompozycji. Wśród nich nie brakuje dobrych heavymetalowych strzałów po pysku utrzymanych w oldschoolowym klimacie, z którego wyłaniają się ostre jak brzytwa riffy gitarowe, klasyczne solówki i skórzany wokal ("Speeder", "House Of Fake", "Under Your Skin", "Rebels Of The Night"). Niemiecka kapela nie omieszkała też wprowadzić nieco urozmaiceń do nowego materiału, ale zawsze pozostając w ramach standardów gatunku. W tej materii mam na myśli przede wszystkie sporadyczne partie chórków, zakręty gitarowe w klasycznym stylu NWOBHM, dobrze odseparowane linie basu albo wokalny fun, będący integralną częścią typowo niemieckiego poczucia humoru ("Decadent", "Meaning of Life", "Breathless", "Untouchable"). Krążek próbuje więc realizować typowy archetyp heavymetalowy, a taką opinię dodatkowo wzmacniają inne ważne części składowe gatunku. Otóż w trackliście "Decadent" nie zabrakło nośnego hymnu ("Pain"), ani też ballady ("Secrets in Paradise"). Całość więc realizuje wszelkie założenia potrzebne do nagrania płyty utrzymanej w heavy metalu.
Sporadycznie zdarzyło się, że muzycy U.D.O. znaleźli się w objęciach pomysłów miałkich, niepasujących do całości i zagranych na siłę. Odpuszczenie dynamicznego tempa, stosowanie wszelkiego typu elektronicznych wstawek, smyczków i tego typu pomysłów nie przysłużyło się albumowi. Na szczęście liczba tych urozmaiceń nie jest zbyt duża. Daje się to odczuć właściwie w dwóch utworach ("Mystery" i "Words In Fame"), choć zwieńczenie dzieła to prawie osiem długich minut eksperymentalnego, a zarazem nazbyt patetycznego U.D.O., co nie może układać się w spójną całość z resztą materiału. W każdym razie "Decadent" dobrze wpisuje się w tradycje niemieckiej sceny, niekiedy wdając się w płodne stosunki z przebojowością angielskiego heavy metalu. Trzeba jednak zauważyć, że pomimo wysokiego stężenia klasyki gatunku zmierzonego na nowym albumie U.D.O., to dzieło nic nowego nie wnosi, będąc w zasadzie materiałem nagranym przez solidnego rzemieślnika i jego czeladników.
Konrad Sebastian Morawski