Kilogram mięsa poproszę!
Nowojorscy rzeźnicy ze Skinless powrócili do obiegu z piątym dużym albumem zatytułowanym "Only The Ruthless Remain", który ozdobiła wyjątkowo zręczna okładka autorstwa Kena Sarafina. Nie o obrazki jednak w muzyce Skinless chodzi, choć te łatwo nie wydostaną się z pamięci, ale o brutalność.
Niewiele brakowało, a "Only The Ruthless Remain" w ogóle nie ujrzałby światła dziennego. Kapela zawiesiła działalność w 2011 roku, ale po dwóch latach zeszła się w tym samym składzie, który w 1998 roku zarejestrował debiut. Ponadto na dodatkowe wiosło zaangażowano Dave'a Matthewsa, ale oczywiście nie tego uznanego w świecie artystę, twórcę Dave Matthews Band, tylko na razie anonimowego rzeźnika, który dziś wyróżnia się głównie imieniem i nazwiskiem. W sumie to nawet zabawne, ponieważ urodzony w Johannesburgu rockowy artysta musiałby przejść przynajmniej dwie nieudane trepanacje czaszki, aby zaangażować się w taką rzeźnię, jaką uprawia Skinless. "Only The Ruthless Remain" jest idealną ilustracją stylu zespołu, a zarazem srogą odpowiedzią na niekanoniczne tendencje prezentowane we współczesnej ekstremie.
Krążek rozpisany na +/- pół godziny muzyki zawiera siedem kompozycji, choć "kompozycja" to z pewnością duże słowo jeśli chodzi o Skinless. Od pierwszych dźwięków, w złowieszczo zaakcentowanym "Serpenticide", daje się odczuć brutalny i pozbawiony kompromisów rzeźnicki death metal, próbujący też podchodzić pod grindcore. Gitarzyści Skinless, Noah Carpenter i Dave Matthews przerzucają się tu mięsem jakby byli na stażu w Napalm Death. Prawdopodobnie jednak na tym stażu nie zagrzaliby długo miejsca, bo Skinless ewidentnie brakuje szybkości, czasem w grze zespołu można też odczuć sporo chaosu. Odzwierciedla to właśnie wspomniane otwarcie nowego albumu, taki też jest "Flamethrower". Rozumiem, że w tym gatunku zasady można mieć na wy***iu, ale przywołując choćby tegoroczny album Napalm Death łatwo zauważyć, jaka przepaść dzieli Skinless od tej angielskiej legendy - zarówno jeśli chodzi o filozofię gry, jak również o umiejętne panowanie nad instrumentalnymi produktami tej rzezi.
Tyle że taka pozbawiona pardonu krytyka nie byłaby fair wobec nowego albumu Skinless. Kapela spuściła ze smyczy wszystko, co miała na wyposażeniu w numerze tytułowym, ale przy tym nie zabrnęła w chaotyczność. Kawałek "Only The Ruthless Remain" to spójny, średnio-szybki i solidny strzał. O jego wartości świadczy też fakt, że perkusja Boba Beaulaca ściągnęła z rzeźnickiego haka odpowiednią ilość mięsa, które przypasowało wygłodniałym gitarzystom. Prawdziwym ludojadem mógłby być za to wokalista Sherwood Webber, ale jego ekstremalny growling często na tym krążku sprawia wrażenie jakby przytkanego, inaczej niż jego czyste partie, opłukane szlauchem nienawiści. Dobrym odzwierciedleniem kondycji wokalisty są także "Skinless" i "Funeral Curse", swoją drogą też niezłe strzały, charakteryzujące się zmiennym tempem i dobrymi zagrywkami, choć jak wspomniałem uwydatniające pewne niedostatki wokalne.
W nietypowy klimat wprowadza zaś "The Beast Smells Blood". Nie chodzi mi bynajmniej o ambientowy wstęp, ani też o wyraźne partie basu Joe Keysera, ale o charakterystyczną marszową atmosferę. To być może najlepszy tegoroczny numer Skinless. Wściekły, piekielnie szybki, brutalny, konkretny i wyrzygany przez wokalistę. Rzeźnia!!! Temu numerowi dorównuje tylko około-grindcore'owy standard pod postacią wieńczącego dzieło "Barbaric Proclivity". Ze stoperem trzeba słuchać tego numeru, aby zdążyć za jego wczesnymi partiami. Po minucie nieco wyhamowuje, zbliża się nawet w okolice groove, choć tylko na zasadzie schematu. Całość pozostaje ciężka, nieco stępiona basem, ale odbija się na zasadzie "od ściany do ściany", aby w finale znowu uderzyć i poderżnąć gardło słuchaczom. Ok, chodziło mi o wyrwanie gałek ocznych, chciałem być bardziej subtelny!
Moja finałowa konkluzja na temat "Only The Ruthless Remain" jest taka, że słaby byłby ze mnie rolnik, bo gdybym hodował wieprza albo lochę na swojej kwaterze, to nigdy nie mógłbym ich zabić. Te stworzenia żyłyby ze mną do starości nauczone pogardy do zabijania wszelkich zwierząt. Taki też jest nowy album Skinless. Aspirujący do miana totalnego death metalu i grindcore'u, ale jednak pozbawiony tego ostatecznego, nieinwestującego w dylematy pierdolnięcia. Nie wiem czy kapela z NY dysponuje wielkim potencjałem, w wielu momentach wręcz obdziera ze skóry wrażliwość słuchacza, ale z pewnością może jeszcze stworzyć coś ważnego. O zawartości "Only The Ruthless Remain" wkrótce raczej wszyscy zapomną... pozostanie okładka.
Konrad Sebastian Morawski