W momencie podpisania kontraktu z Nuclear Blast, członkowie Hackneyed nie mieli ukończonych nawet 17 lat. Co więcej, nie byli specjalnie obyci ze sceną, a w rekordowo szybkim czasie stali się jedną z lepiej promowanych kapel w całej Europie Środkowej.
Niemcy jak wiemy nigdy nie mogli pochwalić się dobrym death metalowym zespołem, więc nie dziwota, że włodarze wytwórni, sypnęli kasą aby wynieść młodzież na wyżyny.
Debiut Hackneyed, którego wznowienie ukazało się teraz nakładem wytwórni Metal Mind, okazał się być odpowiedzią na coraz mocniej eksploatowany nurt deathcore’a, a ponadto, zyskał aprobatę fanów Dying Fetus i Cannibal Corpse, co samo w sobie jest pewną nobilitacją. Zwłaszcza wśród tych drugich grupa cieszyła się popularnością. Nie ma się co dziwić, mając w składzie naprawdę utalentowane gardło i perkusistę, który jak na tak młody wiek gra zdecydowanie lepiej niż powinien (niektóre patenty wprost zżynając z gry Mazurkiewicza), coś musiało być na rzeczy.
"Death Prevails" przynosi nam dawkę dziewięciu przepotężnych killerów, z naciskiem na singlowe "Gut Candy" oraz bezlitosny neckbreaker "Ravenous", utrzymany bardziej w stylistyce Bolt Thrower. Osiem lat temu młodzianie narobili naprawdę sporego zamieszania, tym bardziej, że jak na nikomu nieznany wcześniej band, oprawa brzmieniowa debiutu powala na kolana. Oczywiście nie jest to żadna przełomowa rzecz, zwłaszcza że chłopaki zbyt mocno inspirowali się wyżej wymienionymi zespołami, od czasu do czasu dodatkowo przemycając jakąś szwedzką harmonię, ale jak na tamten czas, i brak zwykłej, death metalowej "nowości" na dużych scenach, Hackneyed robiło piorunujące wrażenie.
Trzydzieści minut spędzonych z debiutem Niemców w barwach Nuclear Blast bynajmniej nie uważam za czas stracony. Wiadomo, na szeroko pojętej scenie działo się wtedy wiele - żeby nie powiedzieć zbyt wiele (All Shall Perish, Born of Osiris, Veil of Maya, Job For A Cowboy itd), ale jak na nasze środkowoeuropejskie warunki i fakt, iż tak szybko udało im się wybić, było komu kibicować. Gdyby tak jeszcze kazali Philipowi Mazalowi rzadziej growlować na wdechu, byłbym całkiem kontent.
Z czasem formacja z Baden-Württemberg pogubiła się, babrając się w sosie bliższym Arch Enemy i Kataklysm niźli w bagnie pionierów gatunku. Niefortunnie, zawiedli przez to szefów najlepszej metalowej wytwórni na świecie, ale o tym innym razem, przy okazji recenzji kolejnej reedycji ich albumów. Jeśli nie boicie się niemal "lokalnych" wynalazków oraz jesteście ciekawi w co i dlaczego blisko dekadę temu NB inwestowało pieniądze, Hackneyed jest najlepszym wyborem.
Grzegorz "Chain" Pindor