Na okładce swojego nowego albumu, Tony Mills nie ma jaj! To zresztą dość dobra ilustracja zawartości tego krążka.
Album zatytułowany "Over My Dead Body" został zainspirowany prawdziwą historią, która przydarzyła się ex frontmanowi kapeli TNT. Otóż mniej więcej pięć lat temu Tony Mills otarł się o śmierć na lotnisku w Oslo. Kiedy tak grał z kostuchą w berka miał doświadczyć wizji, która wkrótce stała się osią liryczną albumu. To więc w pewnym sensie krążek o przestrzeni pomiędzy życiem a śmiercią.
Do stworzenia dzieła, oprócz głównego autora, przyczynili się Paul Sabu, Henning Ramseth, Robert Sall, Andreas Passmark, Douglas Docker, Andreas Nergard, Victor Borge oraz Sid Ringsby. Lista muzyków jest więc długa, ale żaden z nich nie powala na kolana. Część to ludzie z przeszłością w TNT i tego typu absurdalnych norweskich projektach, część należy do szerokiej rodziny wytwórni Battlegod Productions.
W sumie wspominana ekipa na "Over My Dead Body" zarejestrowała jedenaście utworów, spośród których trudno wybrać choćby jedną kompozycję ubiegającą się o miano hitu. Materiał został co prawda dobrze wyprodukowany (choć irytować może "konsolowa" narracja), ale nawet ręka doświadczonego producenta Neila Kernona nie była w stanie poprawić miałkich, czasem po prostu chaotycznych kompozycji. Często można odnieść wrażenie, że "Over My Dead Body" próbuje niezdarnie balansować pomiędzy hard rockiem a heavy metalem i popem. To niezdecydowanie Tony’ego Millsa i ekipy położyło krążek, który w rezultacie nie reprezentuje żadnego z tych gatunków.
W każdym razie nowy album Tony’ego Millsa to z pewnością materiał dla niego bardzo intymny. Muzyk dobrze oddał atmosferę sądnych dni z norweskiego lotniska, szczególnie w kompozycjach "No Love Lost" i "Gate 21". To utwory z dobrze wprowadzonymi urozmaiceniami (efektami, głosami), utrzymane na rzemieślniczych gitarach i wreszcie w miarę aktywnej perkusji. W pewnym stopniu może rozczarowywać wokal głównego autora płyty, który sprawia wrażenie wycofanego, a co gorsza wymuszonego, tak jakby Mills nie był gotowy mierzyć się ze swoimi demonami, albo robi to wyłącznie w celach marketingowych. Szokuje mnie również kompozycja "My Death" o bardzo intymnej treści, która została wręcz wypluta przez byłego frontmana TNT.
Brnąc w niektóre fragmenty "Over My Dead Body" można nawet odnieść wrażenie, że Tony Mills robi sobie, ekhm, jaja z wydarzenia, o którym próbuje opowiedzieć. Umówmy się, że w tych kategoriach nie można traktować kilku ewidentnych wypadków przy pracy ("Time Won’t Wait", "4 In The Morning"), ale kompozycja "Bitter Suite" kpi nawet z polskiego Audiofeels, zaś wiodące fragmenty "Free Spirits" mogłyby stanowić czołówkę serialu "Na dobre i na złe".
Dla równowagi fani heavy metalu na "Over My Dead Body" mogą dobrze poczuć się w atmosferze energetycznych kompozycji "28 Flights" i "Northern Star", a w sumie też "Somewhere In London", które przypominają, że to jednak solowe dzieło byłego lidera TNT. Odnajdywanie tych i innych nielicznych dobrych fragmentów na płycie nastąpi oczywiście pod warunkiem dysponowania umiejętnością szybkiego usuwania różnych obrazów z pamięci. Choćby bezjajecznej okładki…
Konrad Sebastian Morawski