Gdy po raz pierwszy usłyszałem o studyjnej płycie Heaven & Hell, myślałem, że to żart. Nie to, że nie wierzyłem, że ta płyta faktycznie powstanie, ale spodziewałem się, że jej efekt będzie tragikomiczny. Dio, Iommi, Butler i Appice to oczywiście nazwiska przed którymi trzeba się pokłonić, ale było jeszcze coś innego, co powodowało, że nie potrafiłem wyobrazić sobie, że "diabeł, którego znam" będzie dobry...
Nigdy nie oceniałem ludzi po wieku. Prawdę mówiąc, prawie wcale nie obcowałem z rówieśnikami. Sam też nie lubiłem być oceniany przez datę wyrytą w dowodzie. Mimo wszystko przyznacie chyba, że mogłem mieć obawy dotyczące tego, że któryś z muzyków Heaven & Hell może nie wyjść ze studia nagraniowego żywy. 67-letni Dio, 61-letni Iommi, 60-letni Butler i "młodziutki", bo 52-letni Appice postanowili zewrzeć szeregi i nagrać dzieło heavy metalowe, które mogłoby poruszyć świat. W Polsce samo dożycie do takiego wieku wiele osób uznaje za sukces, ale nie jest tak w przypadku tych panów.
Wokal Dio na płycie ociera się o geniusz. Facet nie tylko ma jeszcze siłę by śpiewać, ale może śmiało konkurować z wokalistami, którzy rozpoczęli karierę w latach 90-tych i w XXI wieku. Przez ponad 50 minut trwania "The Devil You Know" można odnieść wrażenie, że faktycznie obcuje się z płytą z piekła rodem. Muzyka to rewelacyjnie wpadające w ucho, a jednocześnie diabelnie ciężkie melodie. Co ważne, nie jest to absolutnie album Black Sabbath. Nie ma tu mowy o wykorzystywaniu jakichś oklepanych zagrywek, czy recyklingu odrzutów. Heaven & Hell zbudowało całkiem nową jakość w heavy metalu, który obecnie by utrzymać się przy życiu potrzebuje kosmicznych udziwnień. Zespół pokazuje, że można odwołać się do tradycji tego gatunku, a jednocześnie nagrać coś nowego, wspaniałego, ale nieprzekombinowanego.
Może się to wydać szokujące, ale na dzień dzisiejszy, "The Devil You Know" to prawdopodobnie drugi najlepszy album metalowy tego roku, zaraz za genialną płytą Mastodona. To krążek udowadniający, że w dzisiejszych czasach nadal można nagrywać potężne longplaye, zamiast cieszyć się półśrodkami. Czwórka geniuszy zagrała bezkompromisowo, pewnie, nie oglądając się na konkurencję, która pozostała daleko w tyle.