Wznowiony przez wytwórnię Metal Mind album "The Audio Injected Soul" to kolejna pozycja w dyskografii Mnemic, która odegrała kluczową rolę w historii zespołu.
Już rok po średnim "Mechanical Spin Phenomena" Duńczycy stworzyli krążek będący kluczem do ich sukcesu, czego efektem był chociażby support Metalliki na polskim koncercie.
O ile pierwsze wydawnictwo nie wróżyło niczego specjalnego, o tyle w tym przypadku wystarczył jeden singiel, żeby Nuclear Blast wręcz oszalało. Świetne refreny i pierwsze przebłyski raczkującego jeszcze wtedy metalcore’a stały się mieszanką, która zachwyciła niejednego fana metalu. I chociaż wielu ortodoksów klęło pod nosem, to nie przeszkodziło, aby Mnemic stał się rozpoznawalną firmą, grającą na coraz większych festiwalach.
Druga płyta kapeli stała się ich opus magnum, ponieważ trzy kolejne płyty przedstawicieli "hybrydowego metalu" nie potrafiły jej przebić nawet w najmniejszym stopniu. Możliwe, że wpłynęła na to decyzja o odejściu dotychczasowego wokalisty Michael Bøgballe, który wybrał rodzinę zamiast kolegów. Trzeba mu przyznać, iż zrobił to w najodpowiedniejszym dla siebie momencie, ponieważ takie hity jak "Door 2.12" czy "Dreamstate Emergency" stały się stałym punktem w koncertowej setliście zespołu. Trudno się dziwić, skoro formacja momentalnie zaczęła być porównywana do takich tuzów gatunku jak Fear Factory, Static-X czy Dope. Najważniejsze jest to, iż "The Audio Injected Soul" nawet po tylu latach potrafi przyciągnąć fana do głośników, od początku do samego końca trwania płyty. Utwory na niej zamieszczone są o wiele bardziej przemyślane niż na debiucie, czego efektem było również nagranie coveru Durar Duran "Wild Boys", który bawił praktycznie przy każdym odsłuchu.
Pomimo tego, że Mnemic nie został nigdy wielką uznaną marką, to trzeba im przyznać, że przynajmniej w jakimś stopniu odcisnął swoje piętno na całym gatunku. Dla mnie najważniejsze jest to, że włączając ten album ponad dziesięć lat po jego premierze, dalej czułem pewnego rodzaju "fun", który rozkwitał przy każdym kolejnym utworze wybrzmiewającym z głośników. Trochę szkoda, że Duńczykom nie udało się powtórzyć sukcesu, a kolejne albumy okazały się zwyczajnie nudne. Należy jednak pamiętać, że już w tamtym okresie tego rodzaju granie odchodziło powoli - mówiąc kolokwialnie - do lamusa.
Marcin Czostek