Równo dziesięć lat temu wytwórnia Nuclear Blast wznowiła w jednym pudełku, pod szyldem "The Ultimate Collection Part 1" debiutancki album Gorefest "Mindloss" wraz z materiałami demo. Teraz to wydawnictwo ukazuje się nakładem rodzimego Metal Mind.
Niemcy sięgnęli wówczas po starocie z Kraju Tulipanów przy okazji powrotu zespołu na scenę, i choć Gorefest sześć lat temu rozpadł się ponownie (tym razem - wszystko na to wskazuje - definitywnie) twórczość Holendrów zawsze warta jest przypomnienia. Podobnie, jak w przypadku niedawnych wznowień Benediction, Metal Mind postawił na limitowane, podwójne, trójpanelowe digipacki, a materiał wytłoczono na krążkach złotego koloru.
Jak to zwykle w przypadku debiutów bywa, "Mindloss" (oraz, siłą rzeczy, demówki) odzwierciedla najbrutalniejsze oblicze Gorefest, które w takiej formie miało już nie pojawić się na żadnej późniejszej płycie. Album ukazał się w 1991 roku nakładem niewielkiej holenderskiej wytwórni, a dwa lata później, już po premierze jego następcy zatytułowanego "False", został wznowiony pod szyldem Nuclear Blast. Krążek spełnił więc swoje zadanie, przyciągając uwagę nie tylko ówczesnych maniaków death metalu, ale również niemieckiego labela, który okazał się dla Holendrów domem aż do końca kariery.
Bez wątpienia, "Mindloss" świetnie broni się i dzisiaj. Dzięki agresji i młodzieńczej bezkompromisowości lepiej nawet niż większość późniejszych albumów kwartetu. Ćwierć wieku temu był to mocny deathmetalowy krążek, jeden z flagowych produktów rosnącej w siłę europejskiej odmiany tego gatunku, który pozwolił Gorefest szybko awansować do grona największych przedstawicieli tej stylistyki. Dziś na takie, klasyczne już płyty nie mówi się inaczej niż oldschoolowy death metal, co zresztą dobrze określa, czego słuchacze - zwłaszcza młodsi - mogą się spodziewać. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do brzmienia obecnych kapel zafascynowanych przeszłością, Colin Richardson nadając sound debiutowi Holendrów nie myślał oczywiście w kategoriach oldschoola. Ukręcił za to brzmienie, którego zespół i dziś zdecydowanie nie musi się wstydzić.
"Mindloss" stylistycznie zbliża się raczej do kapel zza Oceanu, a ówczesny Gorefest, stawiając na bardzo mocny, brutalny przekaz, raczej stronił od melodii i chwytliwości - a więc swoistego znaku rozpoznawczego późniejszej twórczości, bardzo mocno opartej na niemal rockowych, wirtuozerskich solowych partiach gitarzystów. To zresztą jest o tyle zrozumiałe, że zespołowy wymiatacz Boudewijn Bonebakker (a także perkusista Ed Warby), dołączyli do zespołu później, dopiero od "False", razem z wokalistą Janem-Chrisem de Koeijerem i Frankiem Harthoornem, tworząc klasyczny skład, który przetrwał aż do końca funkcjonowania formacji.
Początkowo o obliczu Gorefest decydowały jednak takie kawałki jak szybki, oparty na niemal thrashowych podwalinach "Foetal Carnage", czy - z drugiej strony - walcowate, ale nie stroniące od przyspieszeń "Tangled in Gore" czy "Confessions of a Serial Killer", lub też wpadający w ucho "Horrors in a Retarded Mind" sygnalizujący kierunek, w którym już na "False" podąży zespół. "Mindloss" to również bardzo brutalne, choć jeszcze dość typowe partie wokalne de Koeijera, który swój firmowy, niezwykle potężny, fenomenalny growling miał w pełnej krasie zaprezentować dopiero w przyszłości.
Gratką są również zawarte na drugim krążku materiały z demówek "Tangled in Gore" (1989) i "Horrors in a Retarded Mind" (1990), choć wszystkie osiem utworów znalazło się potem na "Mindloss", a wersje nie różnią się od siebie znacząco. Zdecydowanie nie są to jednak na siłę reanimowane piwniczne rehy, wygrzebane tylko dlatego, że na wznowieniu "bonus musi być", ale bardzo przyzwoicie nagrane kawałki doskonale ukazujące potencjał zespołu. Odpowiednia surowość, agresja, brutalność, ciężar i już wtedy naprawdę niezły warsztat muzyków przesądzają o tym, że przyjemność z odsłuchu demówek nie ustępuje regularnemu debiutowi. "Mindloss" i wcześniejsze materiały demo to porządny kawał krwistej historii - właśnie tak hartował się death metal.
Szymon Kubicki