Idea splitu, czyli dzielenia wydawnictwa pomiędzy kilka, zazwyczaj dwa zespoły, trochę podupadła, zaskakująco odchodząc w zapomnienie.
Rzadko mam możliwość posłuchania takiego zbioru, tym bardziej ze środowiska około hardcore’owego lub z pogranicza metalu i hc. Doskonałą okazją do nadrobienia zaległości jest zupełnie nieoczekiwany materiał stołecznej Czerni oraz cieszącej się rosnącą popularnością Kaldera.
Pierwszy zespół, będący rodzimą odpowiedzią na mniej lub bardziej sludge/hardcore’owe wypociny licznych formacji z katalogu Deathwish Records w wielu podsumowaniach ubiegłego roku był, nomen omen, czarnym koniem. Niezwykle charakterystyczny wokal przekazujący smutną nowinę w mowie ojczystej, w połączeniu z bardzo surowym, może nawet chaotycznym brzmieniem i specyfiką utworów rozjeżdżających słuchacza niczym walec, nie dał o Czerni zapomnieć.
Drugim z bohaterów jest trio ukrywające się pod szyldem Kaldera. To zgoła odmienna od Czerni załoga, choć pozornie bliska pod względem posępności samych kompozycji. Stosuje jednak zupełnie inne środki wyrazu bliższe formacjom post-metalowym niż sludge’owym kierowcom walców. Mimo to, pomiędzy obydwoma zespołami szybko doszło do porozumienia, czego efektem jest niniejszy split wydany za pośrednictwem cenionej Anteny Krzyku.
Trzy z pięciu kompozycji należą do stołecznej Czerni. W odniesieniu do wcześniej udostępnionego materiału, warszawiacy nie próbują wymyślać się na nowo. Formuła, która sprawdziła się na "Nie ze skały, a ze strachu", nie wyczerpała się, co więcej, pozostawia sporo miejsca do eksploatowania jej, nawet w znacznie dłuższych, a w tym wypadku niemal monstrualnych formach. Czerni jak najbardziej podoba się babranie w "smole" i mimo znacznie większego ładunku brutalności niż u Kaldery, doskonale uzupełniają się z twórcami reszty splitu.
Kaldera w przeciwieństwie do Czerni snuje swoje opowieści leniwie, misternie budując potężną ścianę dźwięku gotową burzyć mury klubów. Porównywanie twórczości tria z Puław do innych formacji mija się z celem. Kaldera - chyba jednak mniej znana niż Czerń - wyrasta tu na głównego gracza, pokazującego, że sludge/post-metal w Rzeczypospolitej to dźwięki jak najbardziej pożądane i możliwe do zagrania. Wystarczy nie przesadzać z transowością utworów, znaleźć odpowiednie gardło, no i co najważniejsze, zadbać o klimat. Ten u Kaldery bije na głowę dekadentyzm Czerni . Zresztą, wystarczy posłuchać. Przyjemnie nie będzie.
Grzegorz "Chain" Pindor