Periphery można kochać albo nienawidzić. To co dla jednych stanowi opus magnum nowoczesnego metalu, dla innych może być beznamiętnym uderzaniem w puste struny, których tabulaturę można zapisać w systemie jedynkowym. Sprawa gustu.
Co do jednego wszyscy są zgodni - amerykański zespół jest jednym z największych inspiracji dla młodych kapel pragnących zaistnieć na scenie djent’owej. To właśnie oni połączyli ciężar Meshuggah z elementami ambientowymi, co momentalnie stało się podwaliną do popularnego ostatnimi czasy gatunku. Wróćmy jednak do najnowszego albumu podopiecznych Century Media.
Nie licząc wydanej rok temu ep "Clear", panowie po prawie trzech latach przerwy powrócili z aż siedemnastoma nowymi kompozycjami umieszczonymi na dwupłytowym albumie. Periphery, tak jak na poprzednich płytach, zaprezentowali mieszankę, do której przyzwyczaili nas już wcześniej. Z jednej strony mamy delikatne "A Black Minute", gdzie mocniejsze gitary pojawiają się tylko okazjonalnie, a z drugiej "Hell Below", który swoim ciężarem może zadziwić dotychczasowych fanów Amerykanów. Praktycznie przez cały album delikatne utwory mieszają się z kawałkami zdecydowanie ostrzejszymi, przez co nieco łatwiej odróżnić od siebie poszczególne kompozycje.
O ile techniczne popisy gitarzystów kapeli zapewne nikogo już nie dziwią, o tyle to, co pokazał na tej płycie Spencer Sotelo przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Umówmy się, nigdy nie miałem go za złego wokalistę, po prostu moim zdaniem nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle równie utalentowanych muzyków. Spencer, w zależności od klimatu danej kompozycji, dostosowuje swoje wokale w sposób tak idealny, że podobno sama Zapendowska przytupywała nogą do singlowego "The Scourge". Kiedy trzeba mocniej krzyknąć pojawiają się wokalizy inspirowane raczej sceną deathcore’ową, a gdy kompozycja skłania się ku ambientowi czy delikatnemu metalowi progresywnemu wokalista pokazuje cały wachlarz umiejętności, który zawstydzi niejednego gardłowego związanego ze sceną djent’ową.
Widząc informację o planowanym wydaniu dwupłytowego albumu bałem się, że zespół upchnie tu na siłę kawałki, które bez chwili zastanowienia można ocenić jako "średnie". Na szczęście do rąk dostałem płytę, która trzyma w napięciu od pierwszego do ostatniego dźwięku, co pozwala mi na uznanie jej za najlepszą w karierze kapeli.
Marcin Czostek