Akercocke, ktoś jeszcze ich pamięta? Ba, kto miałby zapomnieć o zespole, którego aureola tajemniczości i złowieszczej energii spędzała sen z powiek wszystkim niedowiarkom, udowadniając im, że black metal może być w swej brzydocie urokliwie piękny.
Fascynacją kapelą trwa nadal, choć Akercocke to już przeszłość. Czyżby? Jak się okazuje nie dla wszystkich, bowiem znaleźli się tacy, którzy za wszelką cenę pragną wskrzesić ducha tego wielkiego zespołu. Ale czy warto? I co z tym wszystkim wspólnego ma najnowszy krążek Voices?
Można patetycznie stwierdzić, że Voices to jedyni, prawowici nosiciele dziedzictwa Akercocke. Można, jednak ja uważam inaczej. To że Voices tworzy część składu tego zespołu nie upoważnia go do kopiowania muzyki Akercocke. Sprawy trzeba nazywać po imieniu, nieważne jak bardzo ciekawy jest ten materiał, jest on bowiem bezkrytycznym powieleniem dawnych patentów, a to już nie jest fajne. O ile w przypadku debiutu muzycy potrafili stanąć na wysokości zadania i nagrać go po swojemu, bez naciąganego budzenia zmarłych, tak dzisiaj sprawa ma się zupełnie inaczej.
Czara goryczy przelała się, przede wszystkim z żalu. Bo potencjał jest, ale zmarnowany. Najnowsze wcielenie Voices, zaprezentowane na "London" przypomina bardziej maskaradę w klimatach Halloween niż dumną prezencję szat cesarza. To po prostu karykatura. I choć ostatecznie źle mi się ten materiał kojarzy, to biorąc pod uwagę wyłącznie muzykę, jest to twór bardzo ciekawy. Szkoda tylko, że wartość ta wynika z zastosowania opatentowanych przez Akercocke patentów - emocjonalnie modulowanego głosu (dobitnie odzwierciedla to "Last Train Victoria Line" albo początek "Music for the Recently Bereaved"), partii czystego śpiewu wespół z perkusyjnym blastem ("Vicarious Lover" i niemal wszystkie pozostałe kompozycje), czy nagminnie praktykowanych kwestii mówionych. Wskazuję przede wszystkim na wokal, bo stanowi on najbardziej rzucającą się w uszy parodię. O warstwie muzycznej nawet nie wspominam, bo jeszcze trudniej znaleźć tutaj coś, co by choć przez pół minuty nie przypominało Akercocke.
Na zakończenie pozytywna puenta. Całe szczęście, że istnieje jeszcze taki wynalazek jak Talanas. W wyścigu o najgorszą kopię muzyki Akercocke oni nadal przodują, ale w tym przypadku trzeba już posłużyć się jaskrawym obrazowaniem - to po prostu g**no wagi superciężkiej. Voices do tego tytułu jednak daleko.
Adam Piętak