Nie byłem, nie jestem i nie będę fanem Sonata Arctica. Co więcej, był taki czas, że nie rozumiałem fenomenu tego grupy, ani jej przyczynienia się do sukcesu Spinefarm Records.
Z biegiem lat zmieniłem zdanie na bardziej obiektywne i cenię zespół przede wszystkim za występy na żywo i solowe dokonania lidera formacji, ale sama potęga fińskiego heavy/power nadal mnie nie przekonuje. Dziś, świeżo po premierze nowej wersji debiutu - już legendy tego typu grania - swojego stanowiska w zasadzie nie zmieniam.
Piętnaście lat temu "Ecliptica" była dziełem czwórki młodych muzyków rozkochanych w klasycznym heavy, wypełnionym łatwo wpadającymi w ucho, dość cukierkowatymi melodiami. Dziś uznawana jest za jeden z najważniejszych krążków w całej historii power metalu i jeden z najlepiej sprzedających się tego typu albumów. Fani wytrwale stoją przy swoich ulubieńcach, ale nie wszystko wybaczają. Jedną z wpadek było zremasterowanie owego albumu w 2008 roku, a teraz jego ponowne, zupełnie nieoczekiwane rocznicowe nagranie. Poza tym, serio, piętnaście lat to wcale nie aż taki szmat czasu aby dwukrotnie wznawiać wydawnictwo, tym bardziej, że nie przynosi ono żadnych znaczących zmian. Zazwyczaj takie albumy wychodzą w momencie gdy zmienił się wokalista, albo trafiła się lukratywna oferta ze strony któregoś z labeli, lub dochodzi do całkowitego przearanżowania kompozycji (spójrzcie na to, co zrobił Helloween na zbiorze "Unarmed"). W tym przypadku żadna z powyższych sytuacji nie występuje, więc trudno oceniać to inaczej niż jako dość kiepski skok na kasę.
Ponadto, kompletnie nie rozumiem sensu nagrywania tego albumu od nowa, z racji na znacznie słabszą dyspozycję wokalisty i obecne standardy produkcji, które często działają na niekorzyść powermetalowych ekip. Dodajmy do tego bardzo wierne odwzorowanie oryginałów bez urozmaicania choćby partii basowych, które w pierwotnej wersji, powiedzmy sobie szczerze, nie były najmocniejszym punktem. Aktualni członkowie zespołu nie dodali niczego od siebie, a to zdecydowanie szkodzi twórcom "Ecliptica - Revisited". Ze smutkiem stwierdzam, że duch tak charakterystycznego debiutu uszedł wraz z wejściem Sonaty do studia w celu realizacji tegoż dzieła i prędko nie powróci. Ciekaw jestem, co o tym krążku będą sądzić młodsi fani Sonaty, którzy znają kapelę z mniej power metalowego brzmienia. Czy polubią go i wyniosą na piedestał heavymetalowych albumów 2014 roku, czy może spuszczą na niego zasłonę milczenia i wrócą do "jedynego słusznego" longa sprzed 15 lat?
Grzegorz "Chain" Pindor