"Slowly We Rot" czy "Cause Of Death"? W kontekście najnowszego wydawnictwa ekipy z Florydy skłaniałbym się do pierwszego tytułu. Niewątpliwie proces gnicia postępuje, ale powoli.
Amerykanie z Tampy w tym roku świętują trzydziestolecie działalności. Mniej więcej dwadzieścia pięć lat temu rozdawali - wraz z Death, Morbid Angel, Cannibal Corpse czy Deicide - karty na deathmetalowej scenie i trwało to przez kilka lat. W tym czasie zadawali ciosy w postaci wspomnianych albumów oraz "The End Complete" i "World Demise". Przedstawili swoją wizję death metalu na celticfrostowych resorach i ludzie to kupili. Ja również. Z czasem stali się również inspiracją dla hardcorowych bandów. W moim przypadku zaczęło się od "dwójki". Bracka w Warszawie. Hurtownia. Dwa pokoje wypełnione półkami z pirackimi kasetami i t-shirtami. Wyszedłem z taśmą "Cause Of Death" i t-shirtem z grafiką tego wydawnictwa. Takie czasy.
Jesień 2014. Relapse Records prezentuje nowe dziecko Obituary. Pięć lat upłynęło od premiery "Darkest Day". Długa przerwa, która była poniekąd wymuszona. Tyle czasu zajęło Amerykanom zebranie funduszy na zarejestrowanie "Inked In Blood". Można wylać morze atramentu dywagując nad kontrowersyjnym pomysłem zbierania pieniędzy poprzez Kickstarter przez tak uznany zespół. Prawa rynku. Znak czasu. Blisko tysiąc osób postanowiło się przyczynić do tego, by zespół mógł wejść do studia. Kiedy mieli już materiał w rękach, kwestią czasu było znalezienie stajni, która by go wydała. Padło na Relapse. Dobry wybór.
Ten zespół wyjątkowo, jak na ekipę z takim stażem, przez lata cieszył się z w miarę stabilnego składu. Jednak roszady kadrowe dopadły również ich. Allen West już jakiś czas temu przegrał walkę z nałogiem i spędza czas w zamkniętym ośrodku (wkrótce powinien opuścić mury więzienne), nie ma też już na pokładzie Ralpha Santolli, który zastąpił Westa. Nowym gitarzystą formacji został Kenny Andrews. "Inked In Blood" jest również pierwszym albumem w dyskografii Amerykanów, na którym nie zagrał basista Frank Watkins (od pewnego czasu szarpie struny w norweskim Gorgoroth). Jego godnym następcą został Terry Butler (ex-Death, ex- Massacre, ex-Six Feet Under).
Obituary to muzyczny skansen. Podróż w przeszłość. Za każdym razem, kiedy prezentują nowy tytuł. Ciężko oczekiwać po nich, że nagle zaczną grać np. brutal death metal. Nie spodziewałem się niczego nowego, żadnych drastycznych ruchów, które miałyby wpłynąć na styl gry Amerykanów. Liczyłem jedynie na dobre numery. I takie dostałem. "Inked In Blood" to najfajniejszy krążek od czasu "Frozen In Time". Nie ma się co oszukiwać, najlepsze rzeczy mają już za sobą. Mogą starać się wymyślić siebie na nowo lub iść z prądem i zostać tam, gdzie czują się najlepiej. Padło na drugą opcję. Akceptuję ich wybór, bo całość brzmi świeżo, niewymuszenie. Obituary nigdy nie byli mistrzami finezji, nie czarowali techniką, nie grali z prędkością światła. Liczył się flow, że użyję mało metalowego określenia. Grobowe soczyste riffy, werbel wbijający kolejne gwoździe do trumny i stopy dociążające wieko. Nad całością górował charakterystyczny wokal Johna Tardy'ego. Tym stało Obituary i szczęśliwie stoi. I brzmienie. Nie do podrobienia.
"Inked In Blood" to stary dobry znajomy w nowej stylizacji. Jakby numery z "World Demise" czy "Frozen In Time" poddano retuszowi wykorzystując współczesne możliwości studyjne. Zespół nawiązał do tamtego okresu klimatycznie i kompozycyjnie. Brzmieniowo na dobrą sprawę też, trochę je jedynie podkręcając. Dzięki temu nowe kawałki mają odpowiedniego kopa, jakiego byłyby pozbawione, gdyby muzycy silili się na retro sound.
Nie można nie mieć uśmiechu na twarzy, kiedy słucha się otwierającego krążek "Centuries Of Lies", który stanowi esencję stylu Amerykanów. Pięknie rozpędzony kawałek z przejściem, przy którym hardcorowcy dostaną spazmów. Jest też "Pain Inside", utrzymany w średnim tempie z niespodziewanym zwolnieniem w refrenie, ponownie, jak za starych dobrych czasów, wykorzystujący patenty starego Celtic Frost. Walcowaty "Visions In My Head" sprawi, że na żywo fani będą machać piórami bez opamiętania. "Violence" pogodzi metali i hardcorowców, którzy przy tym kawałku rozkręcą niejeden circle pit.
Przerwa wydawnicza ewidentnie zespołowi wyszła na dobre. Na "Inked In Blood" wszystko się zgadza, Trevor Peres przygotował dużo dobrych chwytliwych riffów, Donald Tardy umiejętnie je podbija, dzięki czemu całość gra jak należy. Znalazło się miejsce dla kilku solówek, dla tych, którzy tęsknią za epizodem z Jamesem Murphym lub popisami Santolli. Andrews zadbał o to, by zostawić po sobie choćby skromny ślad. Nie będę nikomu wmawiał, ze "Inked In Blood" to przełomowe wydawnictwo w historii Obituary. Ostatnie wydawnictwa weteranów sceny np. Grave czy Cannibal Corpse pokazują, że można po tylu latach nagrać materiał, który będzie stał blisko ich klasycznych płyt. "Inked In Blood" znajdzie miejsce na półce niżej, ale i tak cieszy. Slowly they rot.
Sebastian Urbańczyk