Sepultura. Brazylijska furia
Gatunek: Metal
Światło dzienne ujrzała właśnie pierwsza książkowa biografia Sepultury. Czas najwyższy, bo zespół już dawno sobie na nią zasłużył.
Wciąż dobrze pamiętam, jak w listopadzie 1993 roku wybrałem się na koncert do Zabrza. Wyruszyłem niczym panisko, bo autokarem zorganizowanym przez pierwszą prywatną telewizję Echo (to były czasy!), dzięki czemu miałem pewność, że uniknę niechcianego spotkania z wciąż budzącą grozę półmityczną ekipą ze Szczecina. Tłum zgromadzony przed wąskim, pojedynczym wejściem do hali widowiskowo-sportowej, tej samej, w której odbywały się również kolejne edycje Metalmanii, zanim impreza przeniosła się do Spodka, gęstniał i pozbawiony cienia informacji o powodach przedłużającego się oczekiwania, coraz wyraźniej się niecierpliwił. Nie mogło więc zabraknąć gromkich okrzyków, w których oczekująca publiczność łączyła nazwisko organizatora z pewną częścią ciała, częściej jednak skandowano nazwę zespołu. 'Sepultura!, Sepultura!' - krzyczał tłum, a pewien stojący nieopodal i ledwo trzymający się na nogach osobnik piszczał bełkotliwie w pijackim kontrapunkcie 'Paradise Lost, Paradise Lost'. Atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca, ostatecznie jednak nie było nam dane ujrzeć tego wieczoru tych dwóch topowych metalowych ekip - jednej z największych ówczesnych gwiazd gatunku, promującej album "Chaos A.D" oraz aspirujących do firmamentu Brytyjczyków, którzy miesiąc wcześniej wydali przełomowy "Icon". Gdy okazało się, że zespoły nawet nie dojechały do Zabrza, w stronę szyb hali poleciały szklane butelki i inne przedmioty, po czym rozpętała się prawdziwa zadyma, która szybko przeszła w regularną bitwę z policją. Raz jeszcze błogosławiłem pomysł podróży autokarem, do którego czym prędzej się ewakuowałem i spokojnie wróciłem do domu na kolację.
Dziś oczywiście taka scena nie mogłaby mieć miejsca, nie tylko dlatego, że ekipa ze Szczecina przeszła do historii, a na koncertach panuje piknikowa atmosfera przyjaźni i wzajemnego zrozumienia. Zresztą, dziś przecież mało kto chodzi na koncerty. Chodzi mi przede wszystkim o zmianę statusu Sepultury, która w pewnym momencie na zawsze wypadła z metalowego gwiazdozbioru. Dziś nowe płyty Brazylijczyków przechodzą bez większego echa, Sepultura koncertuje w Polsce w klubach wielkości Proximy, a na festiwalach umieszczana jest zazwyczaj w pierwszej połowie dnia. Czy to wszystko za sprawą odejścia z kapeli jednego człowieka? Miałem nadzieję, że na to i inne podobne pytania pomoże mi znaleźć odpowiedź "Sepultura. Brazylijska furia". Generalnie, wbrew oczekiwaniom się nie doczekałem, co jednak nie oznacza, że biografii autorstwa Jasona Korolenko nie warto przeczytać.
Książka powstała między innymi w oparciu o wypowiedzi muzyków oraz managera kapeli - Moniki Bass Cavalery. Autor nazywa zresztą w podziękowaniach byłą żonę Igora Cavalery swoją "nieoficjalną agentką", co wskazuje, że "Sepulturę. Brazylijską furię" należy traktować jako biografię oficjalną. A jak powszechnie wiadomo, błogosławieństwo zespołu i managementu ma zarówno dobre, jak i złe konsekwencje. Z jednej strony pozwala liczyć na dostęp do wiedzy z pierwszego źródła, z drugiej zaś można z miejsca założyć, że będzie to opowieść ugrzeczniona, odpowiednio przefiltrowana, wygładzona i zgodna z oficjalną linią programową. W tym przypadku, oczywiście linią programową prezentowaną przez Monikę, Andreasa Kissera i spółkę.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to stosunkowo niewielka objętość dzieła Korolenki, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że chodzi przecież o zespół, który funkcjonuje na scenie od 30 lat, ma na koncie 13 albumów studyjnych, odegrał setki koncertów, a po drodze zaliczył niemałą liczbę zawirowań, które odegrały niekiedy kluczową rolę w jego historii. Po lekturze liczącej sobie ledwie 220 stron biografii Motorhead (!), za którą Joel McIver powinien dostać dożywotni zakaz sięgania po pióro, nic mnie już jednak nie zdziwi. "Sepulturę. Brazylijską furię" czyta się na szczęście bardzo dobrze, autor zaś zgrabnie prowadzi narrację, chronologicznie prezentując kolejne wydarzenia, a gdy trzeba gładko - niestety - prześlizgując się po kontrowersyjnych wydarzeniach. Nie jest to na pewno dzieło szczególnie naładowane informacjami, czuć tu także biograficzną sztampę, której nie udało się uniknąć większości podobnych publikacji. Pojawia się tu znany schemat: płyta - trasa - zmiana składu - płyta - trasa itd. Byle wreszcie dotrzeć do końca...
Widać, że Korolenko zdecydowanie lepiej czuje się w roli fana muzyki Brazylijczyków, chętnie zagłębiającego się w opisy poszczególnych utworów i wyjaśniającego znaczenie liryków, niż solidny biograf skoncentrowany na dostarczeniu czytelnikowi możliwie największej liczby solidnych faktów, ubranych we wciągającą opowieść. Na szczęście, Sepultura to nie Metallica, której losy zostały już dziesiątki razy prześwietlone przez mniej lub bardziej kompetentnych specjalistów, można więc spokojnie założyć, że większość czytelników dzięki "Brazylijskiej furii" i tak nabędzie sporo wiedzy o zespole. Fanowska perspektywa (oraz stempel 'oficjalności') nakazuje również autorowi traktować Sepulturę jako zespół, który w dalszym ciągu pnie się na szczyt, stawia przed sobą nowe wyzwania, dziarsko zmierza od sukcesu do sukcesu i nagrywa coraz to nowe znakomite płyty. A przynajmniej nie gorsze niż pomnikowe dzieła z pierwszego etapu działalności kapeli, które już na zawsze zapewniły jej poczesne miejsce w dziejach gatunku. Moim zdaniem, autorowi umyka jednak fakt, że coraz częściej (jeśli nie zawsze) Sepultura sprawia na scenie wrażenie ekipy zwyczajnie zmęczonej życiem, a stawianie takich albumów jak "A-Lex" czy "Kairos" obok klasyków nagranych z Maxem w składzie to po prostu nieporozumienie.
A skoro mowa o Maxie Cavalera oraz jego trudnym i bolesnym rozwodzie z Sepulturą, Korolenko zaprezentował tu niestety dość pobieżną, a przy okazji dobrze znaną wersję wydarzeń, przedstawioną rzecz jasna z perspektywy zespołu i jego aktualnego managementu, aczkolwiek z zachowaniem całkiem przyzwoitej bezstronności. Trzeba przyznać, że ton całej biografii, a zatem i wydarzeń, które w konsekwencji niemal doprowadziły Sepulturę do upadku, jest wysoce stonowany. Autor wyraźnie unika ataków czy choćby mocniejszych prztyczków w kierunku byłego frontmana wskazując, że to Max był najczęściej zainteresowany słownym oczernianiem swych ex-kumpli, którzy konsekwentnie odcinają się od słownych pyskówek. Sam Cavalera ma oczywiście swój pogląd na tę sprawę, który zresztą przedstawił w wydanej niedawno autobiografii. Fani pozostaną więc podzieleni i wydaje się, że nie ma takiej siły, która byłaby w stanie zmienić powszechny pogląd, że "Sepultura bez Maxa to nie jest już to, co kiedyś".
Biorąc pod uwagę zasługi i dorobek Brazylijczyków, taka książka jak "Sepultura. Brazylijska furia" musiała powstać. I dobrze, że jest, nawet jeśli nie spełnia wszystkich oczekiwań. Niezależnie od wskazanych mankamentów, jako nałogowy fan muzycznych biografii - polecam. Fanów Sepultury na pewno przekonywać nie muszę.
Jason Korolenko - Sepultura. Brazylijska furia.
Wydawnictwo In Rock
Przekład: Lesław Haliński
272 strony + zdjęcia
Szymon Kubicki