Amaranthe to podobno melodic deathmetalowy skład. Cóż, sam zespół chełpi się tą łatką, moim zdaniem trochę niesłusznie. Stylistyczne podobieństwo do Blood Stain Child, tylko na power metalowych podwalinach, jeszcze o niczym nie przesądza.
Elektronika, która ma tutaj odpowiadać za rzeczone melo-deathowe inklinacje, przypominające nie tylko wspomniany zespół z Azji, lecz także Disarmonia Mundi, dodają tym dźwiękom animuszu… lecz odejmują oryginalności.
Danie główne winno być podane w towarzystwie mnóstwa wspaniałych riffów, dobrych solówek i zgrabnie zaaranżowanych wokali. A jak się okazuje, to, co miało być dodatkiem, przewodzi zespołowi z Goteborga. Stwierdzam nawet, że taneczne wtręty (dubstepowe wooble, serio?) i syntezatorowe popisy są w tej muzyce zwyczajnie zbędne. Nie wiem, jak Amaranthe wypada na żywo, ale obawiam się, że jak padnie klawisz lub komputer to wiele z tego nie będzie. A szkoda, bo zarówno ryczący Henrik i rzadko równie agresywny Jake E, w towarzystwie dbającego o gitarowy ciężar Olofa, winni być gwiazdami tego zespołu.
Niestety, urodziwa perełka stojąca za mikrofonem na to nie pozwala. Właśnie z tego powodu zespół jest - choć brzmienie krążka wcale tego nie dowodzi - dla wszystkich i dla nikogo. Nie dziwią mnie zaproszenia na wspólne trasy choćby z Within Temptation. Headliner koncertów, występami takiego supportu, zbiera zróżnicowaną, ale jeszcze niedojrzałą publikę. Bo Amaranthe z powodu tego stylistycznego miszmaszu może się podobać przede wszystkim młodym adeptom zgłębiającym arkana metalowej sztuki. Tym, którzy poszukują i chcą otworzyć sobie furtkę do prawdziwego grania. Za to plus. Minus zaś, za nagromadzenie wszystkiego, czego spodziewałbym się prędzej po Sonic Syndicate niż po osławionej przez media kolejnej (prawie) wybitnej rzeczy z legendarnego miasta…
Żeby nie było, że ciągle marudzę; w pełni doceniam produkcję "Massive Addictive". Co więcej, zaznaczam, że gdybym był młodszy, o jakieś 10 lat i nigdy nie słyszał ani symfonicznego power metalu, ani nowoczesnych quasi-metalcore’owych wynalazków, biłbym przed Amaranthe pokłony, a na koncertach biegał w circle pit przy takiej petardzie jak "An Ordinary Abnormality". Na razie pozostaję pół-głuchy na takie modlitwy. Chętnie je odszczekam po koncercie. Nie zdziwię się, jeśli nadarzy się ku temu okazja kiedy Nightwish zawita do Polski…
Grzegorz "Chain" Pindor