Debiut amerykańskiego trio Alaya to najbardziej wyczekiwana przeze mnie pozycja w tegorocznym zestawieniu premier. Nawet Cynic nie przyprawił mnie o takie dreszcze jak pierwszy long muzyków z Chicago.
Bogactwo dźwięków zawartych na "Thrones" powinno onieśmielać znakomitą większość nowych prog metalowych formacji, a w naszej części Europy chyba wszystkie.
Trzynaście kompozycji stanowiących treść tego krążka to mikstura rocka a’la Muse, klimatu rodem z płyt Tool okraszonego niemal popowymi wokalami i mocą, której nie powstydzili by się bogowie z Periphery. Stylistyczny konglomerat, jaki odnajdujemy w tych trzech kwadransach po prostu musi się podobać, ale z drugiej strony, mniej otwarte głowy mogą zarzucać Amerykanom za duży rozrzut stylistyczny i niespójność. Coś w tym jest, bo część materiału doskonale się ze sobą klei, a numery takie jak np. "Paths" czy mocno matematyczne "Grace", prędzej widziałbym na albumie The Safety Fire niż w dorobku Alaya. Na całe szczęście, wszelkie nierówności, zgrzyty albo fragmentaryczny przerost formy nad treścią (zbyt pompatyczne nawet jak na djent/prog metal "Poor Gloria") rekompensuje arsenał hitów z utworem tytułowym w roli głównej, który spokojnie mógłby lecieć w naszym Antyradiu. Do tego singlowe i bardzo skoczne, jak na ten zespół, "Sleep", czy wieńczące krążek dwuczęściowe czarujące głównym tematem "Haunted".
"Thrones" ma jednak atut, który doprowadza mnie do istnego szaleństwa. Tak jak w przypadku Spencera Sotelo czy Mike’a Semesky’ego jest to śpiew. Obsługujący jedyne 7 strun w tym zespole, Evan Dunn to istna perełka i niewątpliwie jedno z najciekawszych gardeł na całej prog metalowej scenie. Podobne peany wygłaszałem frontmanowi Circles, czy byłemu już wokaliście brytyjskiego Monuments, o Danie Tompkinsie nie wspominając. Jednakże w głosie Dunna jest coś, czego powyższym czasem brakowało. Może zabrzmi to dość dziwnie, ale chodzi o swoistą niewinność. Chłop praktycznie w ogóle nie zapędza się we wściekłe niskie rejestry, raczy nas wyłącznie swoim anielskim głosem i… choć to żadna nowość w świecie prog/djentu, decyduje o dość komercyjnym charakterze twórczości swojego zespołu. Ponadto jest jedynym gitarzystą w Alaya i gra oszałamiająco piękne solówki. Te są jednak rarytasem i nie jest ich zbyt wiele, ale warto na nie czekać.
Podsumowując, "Thrones" to album, do którego będę wracał często. Zapewne częściej niż do tegorocznych wypocin Australijczyków z Circles czy - mimo wszystko - Amerykanów z The Kindred. Po prostu, najzwyczajniej, Alaya mnie oczarowała. Czy słusznie? Sami oceńcie.
Grzegorz "Chain" Pindor