War of Ages to jeden z nielicznych zespołów, który rzeczywiście pozostaje wierny Bogu z pobudek czysto religijnych, zamiast komercyjnych, co niestety stało się bolączką amerykańskiej sceny.
Po drugie, nieprzerwanie hołduje pierwotnej metalcore’owej tradycji - tzn. graniu melodyjnego metalu wymieszanego z thrashem.
Siódmy studyjny album grupy nie przynosi żadnych znaczących zmian w od lat pieczołowicie kultywowanym stylu. To nadal ten sam zespół, który kochamy za hity takie jak "All Consuming Fire czy "Guide for The Helpless". Grupa, która mimo bieżących trendów, zmian na rynku i wskrzeszeniu nu-metalu, pozostaje bierna wobec otaczającej ją scenicznej rzeczywistości. Chyba że za novum uznamy nieco większą ilość czystych wokali, choć byłbym ostrożny w nazywaniu większej ilości zaśpiewek nowinką. Ten element był widoczny, a przede wszystkim, słyszalny od zawsze, i jak dla mnie, czas najwyższy korzystać z niego do woli. Jeśli ma się w zespole takie gardło jak starszy z braci Hamp (drugi jest perkusistą) wstyd z niego nie korzystać. Sing-a-longów ku czci Pana tutaj nie brakuje, ale nawet gdyby Leroy śpiewał o wojnie końcu świata, refren z pewnością byłby na swój sposób… wesoły, co wcale nie jest wadą.
To, co zawsze ceniłem w grupach takich jak For Today (choć tych za homofobiczną akcję mam od jakiegoś czasu w głębokim poważaniu) czy War of Ages, to ów pocieszający ton utworów. Chrześcijańskie kapele winny dodawać otuchy, a moralizować, jeśli w ogóle, w przerwach między utworami. Skoro hardcore’owcy z definicji powinni mieć coś do powiedzenia ze sceny, chrześcijanie grający w metalowych kapelach, zamiast biadolić o tym by "pieprzyć rząd", powinny wspierać duchowo, moralnie, no i muzycznie. War of Ages ta sztuka się udaje.
"Supreme Chaos" nie jest od tej reguły wyjątkiem, choć sama warstwa tekstowa nosi już znamiona dekadentyzmu, od którego wybawicielem jest, a jakże, sami wiecie kto. To jednak dla przeciętnego słuchacza nie powinno być żadną przeszkodą. Przekaz, jakikolwiek by nie był, wbrew pozorom nie odgrywa tutaj kluczowej roli. Pierwsze miejsce to riffy, doskonałe harmonie, żywcem wyjęte z heavy metalowych albumów, w pełni thrashowa motoryka i ciężar, który trudno znaleźć u - żeby daleko nie szukać - takiego Shadows Fall - zespołu, który z niewiadomych przyczyn cieszył się (i chyba nadal cieszy) większą popularnością od War of Ages.
Spośród dziesiątki premierowych kompozycji już po kilku odsłuchach słuchacz jest w stanie stwierdzić, które trafią do koncertowej setlisty. Począwszy od singlowego, mocno bujającego "Chaos Theory", przez bezpośredni manifest oddania, pełny elektronicznych wstawek "Renegade" a na wieńczącym album, wściekłym i najbrutalniejszym "Still Small Voice" kończąc. To oczywiście mniej lub bardziej subiektywny wybór, ale zaręczam, że ta trójka będzie robić pod sceną prawdziwe zamieszanie.
Podsumowując, War of Ages nie zawodzą. Ani pod względem kompozycji, ani jeśli chodzi o brzmienie, które jest perfekcyjnie wyważone. Byłbym rad, gdyby In Flames, zamiast eksperymentować i cofać się do czasu nu-metalu, co sugeruje jeden z udostępnionych utworów z nadchodzącej płyty, choć raz skonfrontowali swoje poczynania z mniej zasłużonym i wielce niedocenianym zespołem z Erie w stanie Pensylwania. Wszystko co oferuje nam "Supreme Chaos" ma swoje uzasadnienie. Zarówno wściekłość, agresja, jak i nadzieja na lepsze jutro, szczere testy, łatwo wpadające w ucho melodie i solówki, których próżno szukać u podobnych kapel.
Dobra, przyznam się, jestem fanem.
Grzegorz "Chain" Pindor