The World is My Enemy Now
Gatunek: Metal
Tuż przed premierą swojego najnowszego, trzeciego w karierze wydawnictwa, Teksańczycy z Upon A Burning Body pokusili się o niezwykle tanią PR-owską zagrywkę, potępioną zresztą nawet przez wydawcę zespołu.
Grupa, za pośrednictwem portali społecznościowych (choć ciężko stwierdzić czy było to skoordynowane działanie), obwieściła, że ich wokalista zaginął i/lub został porwany. Szybko wyszło na jaw, że to mistyfikacja, a cała akcja z czarnym wozem pojawiającym się rzekomo pod domem Danny’ego, jak i śledzącymi go podejrzanymi typami jest wymysłem samego - jeszcze do niedawna, biorąc pod uwagę wypowiedzi w wywiadach - całkiem niegłupiego wokalisty.
Pal licho PR, grunt, że najnowsze dzieło tych, którzy głoszą by nie zadzierać z Teksasem, jest najlepszą rzeczą jaką do tej pory nagrali. Ponadto, jest to kolejne świetne wydawnictwo z katalogu Sumerian Records i jeszcze jeden album, który wprowadza mnóstwo nowych elementów do, skądinąd i tak mocno zróżnicowanego, stylu zespołu. Nieważne czy to deathcore czy po prostu melodyjny metal, Upon A Burning Body odstają od reszty core'owych kapel i grają po swojemu. "The World is My Enemy Now" jest bez ściemy najcięższym, a zarazem najbardziej dynamicznym i przestrzennym wydawnictwem w niedługiej karierze zespołu, a pod paroma względami nawet nowatorskim, bo tak umiejętnie wplecionych czystych wokali, czy nu-metalowego groove jeszcze u nich nie słyszałem. Swoją drogą, jestem pod wielkim wrażeniem gry sekcji rytmicznej, która wreszcie gra i brzmi RAZEM, a nie osobno. Od początku istnienia Upon A Burning Body, z naciskiem na pierwsze demo, najsilniejszym punktem zespołu był perkusista. Niestety albo stety, nie mam już okazji do podziwiania Lorda Coco, który ustąpił miejsca nastoletniemu jeszcze, znanemu z YouTube, Tito Felixowi.
Dwanaście premierowych utworów kasuje dotychczasowy dorobek formacji. Mimo iż od petard takich jak "Intermission" czy "Texas Blood Money", ciężko się uwolnić, a przede wszystkim nie sposób nie dać się im sponiewierać, Upon A Burning Body oferuje słuchaczowi znacznie więcej niż brutalny i nierzadko napędzany blastem wyziew. Więcej tu kombinowania z rytmem, zabawy harmoniami, no i przede wszystkim wokalami. Momentami riffy odchodzą na bok, bo gdy słyszysz refren ze "Scars", nawet nie próbujesz zwracać uwagi na cokolwiek innego. Podobnie w "Blood, Sweat and Tears", chyba najbardziej thrashowym i odstającym od reszty killerze, uświetnionym wokalami i solówką samego Matta Heafy z Trivium. Zresztą, rozkładanie tego albumu na czynniki pierwsze nie ma sensu. To niemal monolit, mniej deathcore’owy, cieszący ucho południowym groove i pomysłami, od których aż kipi. Po prostu trzeba posłuchać, włącznie z zaskakującym za każdym razem, krótkim gitarowym popisem w stylistyce flamenco "A Toda Madre o Un Desmadre". Po cichu liczę na to, że w przyszłości Amerykanie nagrają coś jeszcze w tym stylu, bo nie ukrywajmy, wychodzi im to co najmniej dobrze. Jak wszystko.
Grzegorz "Chain" Pindor