Chthonic

Ián-Bú

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Chthonic
Recenzje
2014-03-04
Chthonic - Ián-Bú Chthonic - Ián-Bú
Nasza ocena:
10 /10

Już na sam widok rozgrzewki przed koncertem Chthonic doszedłem do wniosku, że kolejne koncertowe wydawnictwo tego zespołu będzie materiałem o sporym ciężarze gatunkowym. Rzeczą wyjątkową i zarazem szaloną. W końcu jestem Europejczykiem.

Nie pomyliłem się, ponieważ chwile spędzone z "Ián-Bú" pozostaną niezapomniane. To koncert, który wszystkich entuzjastów azjatyckiego metalu powinien wypełnić ekscytacją i niespotykaną dawką energii. Chthonic, egzotyczny przecież w Europie i USA, powinien też takimi występami zjednywać rzesze fanów traktujących twórczość zespołu jako ciekawostkę. Jestem wśród nich. Tu nie ma jednak miejsca na ciekawostki, ani przypadki. Wiodący komunikat, który wybrzmiał 4 sierpnia 2013 roku w Taipei City znajdował się za plecami muzyków: "Witaj świecie! Jesteśmy Tajwanem!" To najbardziej uzasadniona forma komunikacji Chthonic z fanami, bo choć formacja wystąpiła u siebie, to tak naprawdę grała dla całego świata. Poprzez metal wyeksponowała kulturę, egzotykę i dzikość swojego ojczystego regionu. Czy może być coś piękniejszego dla tego gatunku muzyki?

Koncert w Taipei City odbył się w ramach Formoz Festival, ale uwierzcie mi, oglądając to DVD nie uświadczycie ani przez sekundę wrażenia, jakbyście mieli do czynienia z materiałem festiwalowym. A może to brud i chaos licznych europejskich i amerykańskich festiwali - często szumnie upamiętnianych na DVD - sprawił, że podróż przez kulturę Dalekiego Wschodu zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie? Bohaterowie wieczoru sięgnęli szczytu swoich możliwości. Rewelacyjnie na tajwańskiej scenie zabrzmiała oprawa instrumentalna: gitary, perkusja, bas i klawisze. W rolę niedoścignionego frontmana, par excellence z krwi i kości, wcielił się Freddy Lim. Nie chodzi mi bynajmniej o podstawowe sprawy, takie jak kontakt z publicznością oraz nienaganny i potężny wokal (a także miażdżący headbanging), ale o moc, którą Left Face of Maradou z siebie wydobył. Żadne słowa nie są w stanie opisać tego, w jaki sposób wokalista Chthonic zawstydził licznych europejskich i amerykańskich frontmanów. Na "Ián-Bú" otrzymujemy możliwość przypomnienia sobie, jak ważną rolę dla zespołu może spełnić jego lider. To była wielka noc Freddy’ego Lim. Ten człowiek był wszędzie! To pół tygrys, pół człowiek!


Muzycy Chthonic nienagannie zaprezentowali się też od strony wizerunkowej. Rzecz nie tylko w jednej z najseksowniejszych basistek świata, prześlicznej Doris Yeh, ale też w stylizacjach Tajwańczyków, odzianych w barwy metalowej wojny. Wymalowane twarze, biżuteria i inne drobiazgi, które świadczyły o kulturze regionu wzmacniają tylko opinię o wyjątkowości i edukacyjnych walorach tego dzieła. To nie trochę już przebrzmiały Slipknot, choć CJ Kao może wzbudzać takie skojarzenia, ale jako żywo przykład przeniesienia kultury własnej ziemi do metalu. Warto wspomnieć, że muzyków Chthonic tego wieczoru wsparła Tradycyjna Orkiestra Chai Feng wraz z głosem wprost z Opery Tajwańskiej w wykonaniu Tang Mei-Yun w utworze "Defenders of Bú-Tik Palace". Żeński głos, który wsparł Freddy’ego Lima wkomponował się idealnie do tego wielkiego utworu. A jeśli o zaproszonych gościach mowa, to muszę przyznać, że uroczo wyglądała żeńska część orkiestry, szczególnie gdy instrumentalistka z pierwszego rzędu próbowała wykonywać metalowe "różki". W każdym razie wcale nie o walory kobiece tu chodziło, ale o instrumenty właściwe azjatyckiej części świata. Instrumenty stanowiące integralną część tego występu, które nie zginęły w natłoku niekiedy wręcz rzeźnickich kompozycji, pełnych mięsistych riffów i partii perkusji, popędzanych potężnymi wokalami. 

O jakości koncertu świadczy też wiele innych kwestii. Rację miał Freddy Lim, gdy zwrócił uwagę, że nagłośnienie gigu przeszło jego oczekiwania. Podobnie jest w przypadku realizacji DVD, gdzie jakość dźwięku została oddana wręcz perfekcyjnie. To również fenomenalne ujęcia z kilku kamer, a przy okazji też możliwość obcowania z jedną z najdziwniejszych publiczności świata. Tego świata, którego Chthonic zazdroszczę, bo Tajwańczycy grając u siebie przez trzy kwadranse osiągnęli coś znacznie więcej niż tylko znakomite DVD. To, moim zdaniem, wizytówka azjatyckiego metalu na Europę i USA. Coś w rodzaju przypomnienia dla niektórych zespołów, ile energii można włożyć w koncert i jak wiele znaczenia zawrzeć w metalu. I naprawdę nie trzeba znać pełnej twórczości Chthonic aby zachwycić się tym materiałem, choć muszę też dodać, że wydawnictwo zostało wyposażone w teledyski, materiały pozakulisowe i wywiady, które odsłaniają nieco kart historii Tajwańczyków.


Osiem utworów, intro, outro i tyle niezapominanych wrażeń. Przytul się do mnie Tajwanie.

Konrad Sebastian Morawski