Everyday I Get Closer To The Light From Which I Came
O projektach Justina Broadricka można pisać i mówić wiele, ale i tak żadne słowa nie oddadzą uczuć, jakie związane są z tymi projektami.
Tym bardziej dotyczy to Jesu, jednego z najmłodszych projektów tego utalentowanego muzyka. Choć początki formacji można zaliczyć do mało udanych i dość krytycznie przyjętych przez publikę, o tyle po paru latach szlifu wszystko znalazło się na swoim miejscu, a "Everyday I Get Closer to the Light from Which I Came", jak najbardziej utrzymuje się w tej pozytywnej tendencji.
Fama niewielkiej pomysłowości Jesu, czy wręcz powielania patentów z innych projektów, dezaktualizuje się już od paru lat, a każde kolejne nagranie staje się coraz bardziej autonomiczne i oddala zespół od wysuwanych przed laty zarzutów. Szczerze powiem, że nigdy tym się nie przejmowałem, wręcz odwrotnie - od zawsze twierdziłem, że Jesu to najciekawsza forma muzycznej ekspresji Broadrick’a. Co ciekawe, "Everyday I Get Closer to the Light from Which I Came" to najkrótsze dzieło Jesu. To informacja istotna o tyle, że jednym z pierwszych czynników, które dotychczas przyczyniały się do kwalifikacji twórczości Jesu jako "nudnej" były trochę za długie kompozycje. Tym razem, i chyba po raz pierwszy, nie mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią, co niezwykle pozytywnie wpływa na odbiór albumu.
"Everyday I Get Closer to the Light from Which I Came" to bardzo melancholijne granie, typowe dla twórczości projektu. Raczej zabarwione pozytywnie, co sprawa, że mimo lekko nużących kompozycji ciągle wyczuwalna jest przyjemna atmosfera ("Homesick"). Tak, to "najweselsza" płyta Jesu. Choć atmosfera nadal jest grobowa, to patrząc przez pryzmat poprzednich materiałów, to stwierdzenie jest w pełni uzasadnione. Kolejny, także sielankowy "Comforter" to wbrew praktykowanego od lat bardzo minimalistycznego podłoża muzycznego, ciekawy eksperyment, który łączy więcej melodii i różnorodnych dźwięków. Wszystko, mimo raczej ubogiego wsparcia instrumentarium, brzmi niezwykle bogato i głęboko. Tytułowy kawałek cechują bardzo podobne emocje, które wpływają raczej na rozluźnienie i wyciszenie niżeli trzymanie w napięciu i podrażnianie percepcji słuchacza.
Mało tego, kolejny "The Great Leveller" jeszcze głębiej topi słuchacza w poduszce dźwięków. Fortepian i przypominający dźwięk skrzypiec ambient automatycznie rozkurcza wszystkie mięśnie, a ciało bezwładnie rozlewa się w fotelu. Po 5 minutach przychodzi czas na mocno przesterowane gitary i śpiew Broadricka, elementy przypominające, że nadal mamy do czynienia z Jesu. "Ok, wystarczająco się rozleniwiliście, pora wracać na Ziemię!", taki komunikat niesie "The Great Leveller", niezwykle skutecznie łącząc to, co świeże z dojrzałą manierą Jesu. Po 17 minutowym seansie, jaki zgotował nam ten numer, przychodzi czas na zakończenie w postaci "Grey is the Colour". Instrumentalna kompozycja, niekrótka i niedługa zarazem, w żaden sposób nieprzypominająca monumentalnego finiszu z fajerwerkami w tle. Tak naprawdę, wraz z momentem wyciszenia ostatnich dźwięków instynktownie spodziewamy się czegoś jeszcze. Co to oznacza? Ku zdziwieniu muszę przyznać, że po raz kolejny słuchacz zostaje pozytywnie zaskoczony innowacjami na "Everyday I Get Closer to the Light from Which I Came". W tym przypadku przejawiają się one pod postacią uczucia niedosytu niż przesytu, co w odniesieniu do twórczości Jesu wydaje się być niezwykle egotycznym zjawiskiem.
Talent to rzecz wrodzona, która niepraktykowana może odejść w zapomnienie. Justin mimo wieloletniego stażu w branży muzycznej i nieprzerwanej zabawy z różnymi projektami, nadal zaskakuje. Czasem na te zaskoczenia trzeba czekać wiele lat, jednak wytrwałość zapewnia satysfakcjonującą dawką niezapomnianych emocji. W przypadku Jesu stało się to już rutyną.
Adam Piętak