Zło się zaczaiło u wrót sanktuarium na Jasnej Górze. Oto bowiem zlokalizowani w Częstochowie muzycy Hellride zarejestrowali mały album zatytułowany "Hell At The Gate".
Pochodzenie zespołu, pobudzająca wyobraźnię okładka małego dzieła i wreszcie sama muzyka muszą dolać kilka kropel benzyny do na ogół wrażliwego społeczeństwa rzymskokatolickiego. W każdym razie muzycy Hellride nie szokują, choć grunt po którym się poruszają wydaje się bardzo śliski. Na "Hell At The Gate" usłyszymy rodzaj manifestu przeciwko ślepocie religijnej. Słowa wydają się uniwersalne i nie muszą uderzać wyłącznie w dogmat Trójcy Świętej, ale w ogóle w mechanizmy religijne. Ten mały album to moim zdaniem wyszydzenie fanatyzmu biorącego się z nawoływań przewodników. Na pewno nie uderzenie w intymność wyznawców.
Do realizacji tej koncepcji posłużyło na razie pięć utworów, utrzymanych w konwencji thrash n’rollowej. Muzycy Hellride mocno naciskają na instrumenty, ale nie tracą przy tym lekkości dosyć rzadkiej w gatunku thrash metalowym, a właściwiej choćby rock n’ rollowi. Ciężar kompozycji tworzących "Hell At The Gate" wcale nie odbiera im chwytliwego i lekkostrawnego brzmienia. Z tej konwencji należy wyłączyć utwór "You’ll Never Get It" opracowany w tradycyjnym thrashowym standardzie, choć rockowe inklinacje gitarzystów zdradziła zadziorna solówka gitarowa. Pozostała część materiału to bardziej lub mniej intensywne balansowanie pomiędzy różnymi formami metalu i rocka. Jednak zawsze w granicy tradycji. Piątka muzyków z Częstochowy nie kombinuje z nowoczesnymi patentami. Zasuwa do przodu na sprawdzonym gruncie. Być może właśnie dlatego tego materiału słucha się naprawdę dobrze.
Mocną stroną Hellride są wcześniej wspominanie solówki gitarowe. Gitarzyści Przemysław Korth i Mateusz Młynarski każdorazowo w pięciu utworach potrafili złamać klimat twardych riffów solówkami, których nie powstydziliby się reprezentanci rock n’ rolla, względnie klasycznego heavy metalu. Moimi faworytami w tej materii są efektowne sola w "The Thing" i zapętlona, trochę roam’owska partia w "Walk The Thin Line". W tym ostatnim, kilkukrotnie swoje możliwości zaprezentował basista Tomasz Gajak. Zabrzmiało nieźle. Świetnie też brzmi Hellride w wersji polskojęzycznej. Świadczy o tym utwór "Zaufaj Mi", w który to wokale Łukasza Kwietniaka wybrzmiały lepiej niż w pozostałych numerach. Może to tęsknota za dobrym metalem w wersji polskiej? Ogromny potencjał do tworzenia takiej muzyki znajduje się w szeregach Hellride.
W każdym razie niezależnie od tego, czy muzycy Hellride będą tworzyli w języku angielskim, czy w polskim ich duża płyta zapowiada się interesująco. Zawartość "Hell At The Gate" wskazuje, że na naszej scenie wciąż powstają formacje, które mają w metalu coś do nagrania i powiedzenia.
Konrad Sebastian Morawski