Warbringer

IV: Empires Collapse

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Warbringer
Recenzje
2013-11-25
Warbringer - IV: Empires Collapse Warbringer - IV: Empires Collapse
Nasza ocena:
6 /10

Tylko kilka zespołów nowej fali retro thrashu rzeczywiście ma coś do przekazania metalowemu światu. Są to Bonded By Blood, Vektor, Havoc, Evile i ostatni, ale za to najbardziej lubiany przeze mnie Warbringer.

Grupa niegdyś trafiła nawet do Polski, co wspominam z nostalgią - bo to fajne chłopaki, poza tym, wtedy, tuż po wydaniu drugiego albumu "faza" jaką załapałem na takie granie sięgnęła zenitu.

Dziś, kilka lat później średnio kręci mnie thrash metal - głównie z powodu jego odtwórczości i braku pomysłu na to, jak ten wskrzeszony muzyczny potworek ma brzmieć i wyglądać. W tym nurcie pewne kanony są nie do obejścia i zazwyczaj młodzi aspiranci albo zgrabnie żonglują znanymi tematami, albo lawirują na granicy innych gatunków. Amerykanie z Warbringer na przestrzeni ostatnich lat, choć zdecydowanie grają po swojemu, nie potrafią zdefiniować thrashu na nowo. Nie wychodzi im to tak dobrze jak np. znacznie nowocześniejszym kolegom z Lazarus A.D, ani z takim polotem jak Hiszpanom z Angelus Apatrida. Ich wizja thrash metalu, wściekłego, niezbyt melodyjnego i bardzo motorycznego, żywcem zaczerpniętego głównie z pierwszych płyt Exodus jest przystępna, ale na dłuższa metę męcząca.

Niestety, tym dobijającym do 30-stki thrasherom brakuje konkretnej wizji. Szkoda, bo mimo wszystko, "IV: Empire Collapse" jest przyzwoitym materiałem, który z całą pewnością sprawdzi się na koncertach. Prymitywne blasty, niekończące się umpa-umpa i kanonady na podwójnej stopie idące w parze z ostrymi jak brzytwa, super-szybkimi kostkowanymi riffami są tutaj na porządku dziennym, i nie mam im za złe, że "Wojna", która stanowi pierwszy człon nazwy zespołu jest jak najbardziej obecna. Na ich nieszczęście, jest jednak zbyt chaotyczna i niespójna, bo na upartego, z całego albumu można wykroić konkretną, bardzo reprezentatywną EP, w skład której weszłyby raptem cztery utwory.


Tracklista takiej wojennej Epki zawierałaby bezsprzeczny hit całego albumu, singlowy "Hunter-Seeker" (świetne skandowane wokale, genialne solo na początku utworu), mocarny i jak na ten zespół bardzo techniczny walec "Leviathan" (skojarzenia z Mortal Sin wskazane), slayerowskie (okres "Seasons of The Abyss") "Dying Light" (doskonałe akcenty perkusisty na bellu!) oraz całkiem nowoczesny killer, wieńczący nie tylko pełny album, ale również moją EP, przesiąknięte blastami "Towers of The Serpent" (zwróćcie uwagę na solo pod koniec utworu).

Podsumowując, tegoroczne starcie z thrasherami z LA to raczej zwykła i niezobowiązująca potyczka. Szkoda, bo od takiego zespołu oczekuję wymagającego i wycieńczającego boju na linii słuchacz - album. Miała być kosa w brzuch i szturm na małżowiny uszne, a jest mocniejszy cios z otwartej ręki.

Grzegorz "Chain" Pindor