Kanadyjczycy z Kataklysm mniej więcej od premiery "Serenity in Fire" (2004) nie splamili się ani jednym słabym wydawnictwem - i bardzo dobrze!
To jeden z nielicznych zespołów na metalowej scenie, który - niezależnie czy pod szyldem Ex Deo - czy Kataklysm wydaje wyłącznie równe produkcje, z okazjonalnymi przebłyskami geniuszu (większa część wydanego 7 lat temu "In The Arms of Devastation"). Obok m.in. Dark Tranquility, to jedna z naprawdę nielicznych formacji, która nie zawodzi, i każdorazowe obcowanie z nowym longiem wychodzącym z logo Kataklysm sprawia frajdę.
Death metalowi puryści nadal nie rozumieją kierunku, w którym podążą ten zespół i skreślili tychże panów znacznie przed premierą wspomnianego "Serenity In Fire". Osobiście nie rozumiem takiego podejścia, aczkolwiek najprawdopodobniej wynika to z mojego niekłamanego zamiłowania do melodyjnego death metalu - bo do takiego worka wrzucam Kataklysm. W ciągu ostatniej dekady Kanadyjczycy niebezpiecznie zbliżyli się do tego nurtu przez co zarówno zyskali, jak i stracili uznanie słuchaczy. Sami zainteresowani nie określają się mianem melodyjnych deathmetalowców - i słusznie, bo łatki warto pozostawić dziennikarzom, a muzycy mają robić swoje. A jako że wychodzi im to co najmniej dobrze, unikalnie i nietuzinkowo - wszyscy powinni być jednak zadowoleni.
W ciągu ostatniej dekady jedyne nowinki w muzyce zespołu to okazjonalne romanse z bardziej thrashmetalową motoryką samych utworów, lub puszczanie oka do heavy metalowców w kwestii harmonii (rzecz bardzo częsta na "Waiting For The End to Come"). W najnowszym wcieleniu grupa ociera się nawet o deathcore (breakdowny w Kataklysm brzmią dziwnie, ale pasują), na całe szczęście, tylko fragmentami. To, co nadal stanowi siłę tej formacji, to niezmordowane gardło Maurizio Iacono i jak zawsze siejąca spustoszenie sekcje rytmiczna. Tym razem bez Maxa Duhamela, który udał się na odwyk nie tylko od metalu, ale przede wszystkim od alkoholu, dlatego gravity blastów jest mniej, a właściwie to blastów w ogóle (wyjątek to singlowe "Kill the Elite", song żywcem wyjęty z "In The Arms of Devastation") - co nie zmienia jednak faktu, że nowy/stary bębniarz (znany z płyt Ex Deo) Oli Beaudoin, równo dokłada do pieca. Zdarza się, że jego styl gry jest ciekawszy niż Duhamela, bo mniej osadzony na stricte deathmetalowym kręgosłupie, a bardziej na groove.
Jak dla mnie, "Waiting For The End to Come" to w swej klasie ścisła czołówka tegorocznych wydawnictw. Nie sądzę bym zmienił zdanie. To w końcu Kataklysm.
Grzegorz "Chain" Pindor