Ihsahn nie próżnuje. Kilkanaście miesięcy po premierze albumu "Eremita" wszechstronny muzyk z Notodden zarejestrował dzieło zatytułowane "Das Seelenbrechen".
W związku z wydanym w 2012 roku "Eremita" zaryzykowałem tezę, że Ihsahn sięgnął granicy geniuszu, a poprzeczka zawieszona przed każdą kolejną płytą tego artysty wydaje się nie do przeskoczenia. Pomyliłem się, ale tylko w pewnym sensie. Wszakże "Das Seelenbrechen" to wielki album. Śmiała ilustracja możliwości Ihsahna, który oszukał ewolucję, ponieważ stworzył album w innej perspektywie, niż czynił to dotychczas w swojej solowej twórczości. Odmienność w tym przypadku oznacza fenomen. Nie sądzę bowiem, aby ktokolwiek mógł przypuszczać, że muzyk będący przed czterdziestką zdoła wykrzesać z siebie tyle inspiracji, by wystarczyło mu na redefinicję swojego własnego ja.
W dziesięciu (względnie dwunastu w wersji rozszerzonej), utworach przyjdzie zapoznać się słuchaczowi z prawdziwą definicją metalowej awangardy. Ihsahn na "Das Seelenbrechen" sięgnął po pomysły niespodziewane, które wcześniej nie były przez niego sygnalizowane albo nie zwracały uwagi. Po pierwsze norweski artysta rozwinął romans z elektroniką. Nie chodzi wcale o kilka patentów przemyconych pomiędzy instrumentalnymi częściami utworów, ale o bezwarunkowe otwarcie granic dla szerokich ścieżek elektronicznych. Najlepiej pod tym względem prezentuje się "Pulse" poprowadzony w klimatycznym, narastającym dialogu pomiędzy światem żywych i nieożywionych dźwięków kontrolowanych lekkimi wokalami. Rozmaitości elektronicznych znalazło się na "Das Seelenbrechen" znacznie więcej, co pozwala sądzić, że to nie ostatni akord Ihsahna wokół tego obszaru muzyki.
Po drugie, Norweg znalazł się bliżej melodii niż to wcześniej bywało. Ważną rolę odegrały partie klawiszowe, wyjątkowo poukładane choćby w mrocznej balladzie "Regen" albo w znanym przed premierą zwiewnym utworze o kwaśnym tytule "NaCl". Po trzecie, być może najważniejsze, na piątym albumie studyjnym Ihsahna szeroko rozpostarły się trudne i nieusystematyzowane struktury muzyczne. Ma to miejsce szczególnie w drugiej części płyty, gdzie kompozycje często sprawiają wrażenie improwizowanych. Ich nierównomierne tempo, liczne zwolnienia i nagłe przyspieszenia, ekspresja instrumentalna i zupełny minimalizm na przestrzeni jednego kawałka mogą doprowadzić do obłędu! Jednak w tym przypadku obłęd przybiera bardzo twórczą formę. Odkrywanie kolejnych pomysłów Ihsahna, poszukiwanie genezy dźwięków przez niego wydobywanych i klimat noir poszczególnych kompozycji wywołują w słuchaczu poczucie uczestnictwa w wyjątkowym dziele.
Black metal na "Das Seelenbrechen" występuje tylko szczątkowo. Owszem, bez trudu można odnaleźć partie wokale Ihsahna znane choćby z czasów Emperor, a i w pierwszej części płyty gitary i perkusja kilkukrotnie pracują w ekstremalnej formule. To jednak kropla w oceanie rozmaitych pomysłów zawartych na tym krążku. Na tym właśnie polega sztuka tworzenia awangardy, aby z owego oceanu nie zrobiło się bagno, a porywający strumień szerokich inspiracji. Ihsahn tę sztukę opanował do perfekcji, czego dowodem jest "Das Seelenbrechen". Z pewnym niepokojem odsyłam szczególnie do utworu zatytułowanego "See". To Ihsahn w najbardziej progresywnym i najbardziej awangardowym wydaniu, szalenie trudny i uosabiający przemiany jakie w nim zaszły. Muzyka poruszająca wyobraźnię i docierająca do punktu świadomości, do którego dotarł Hermann Rorschach. Nie ma zatem nic przypadkowego w okładce i tytule tego dzieła.
Poszukując odpowiednich słów na podsumowanie, muszę przyznać, że to niesamowite, iż tworząc takie albumy jak "After" lub "Eremita", spod dłuta Ihsahna zdołały wydobyć się fenomenalne dźwięki, o które nigdy bym go nie posądzał. Sposób, w jaki Norweg podszedł do "Das Seelenbrechen" wymaga największego uznania, ponieważ artysta, patrząc na metal z innej strony, wcale nie zatracił się w swoim geniuszu. W każdym razie tym razem nie zaryzykuję tezy, że Ihsahn nic lepszego już nie stworzy. Biorąc pod uwagę jego wyobraźnię można w przyszłości spodziewać się kolejnego wielkiego dzieła. Przynajmniej na poziomie "Das Seelenbrechen".
Konrad Sebastian Morawski