Pomijając AC/DC, twórczość rockowych i metalowych zespołów z Australii pozostaje na Starym Kontynencie raczej egzotyką, choć współcześnie łatwiej do niej dotrzeć niż było to przed upowszechnieniem internetu. Z tej łatwiejszej ścieżki promocji skorzystali choćby muzycy Airbourne i Wolfmother, próbuje też korzystać Taberah.
Heavy metalowy kwartet z Tasmanii zarejestrował właśnie drugi album zatytułowany "Necromancer". Następca "The Light Of Which I Dream" z 2011 roku ma szansę pomóc muzykom Taberah w dotarciu do szerszej publiczności, bo to przyzwoity krążek. Nie są to pięćdziesiąt dwie minuty muzyki, która wstrząsną heavy metalem, ale kawałek solidnego grania. Poszczególne kompozycje pomimo swej przewidywalności powinny trafić w gusta fanów heavy metalu z korzeniami w NWOBHM. Słychać w treści "Necromancer" te wszystkie ideały, które gdzieś na przełomie lat '70 i '80 przedefiniowały muzykę rockową. Oczywiście do takiej interpretacji twórczości Taberah trzeba nabrać odpowiedniego dystansu. Współcześnie nie ma tu przecież nic odkrywczego. To właściwie poruszanie się po standardach wypracowanych przez innych. Trudno wyczuć tożsamość zespołu. Można za to zauważyć, że Australijczycy godzinami zasłuchiwali się w Judas Priest. Najlepiej o tym świadczy utwór tytułowy. Intensywność szybkich riffów, klasyczna solówka, energiczna perkusja i zaciągający wokalista mogą wzbudzić skojarzenia ze wspominaną legendą. To dobre skojarzenia, choć jeszcze niewystarczające aby założyć koszulkę Taberah i ruszyć w niej w miasto.
Pomijając nieliczne balladowe naleciałości "Necromancer" to materiał szybki, chwytliwy i żywy. Pełno tu zadziornych riffów, z których niejednokrotnie zostały wystrzelone klasyczne solówki gitarowe. Najlepiej pod tym względem zabrzmiała utwór zatytułowany "Burn". Dlaczego? Nic nie ujmując autorskiej twórczości Taberah, ale akurat cover Deep Purple wskazał, że pod względem kompozycyjnym Australijczycy mają jeszcze kilka lekcji do odrobienia. Kontrastując ich twórczość z legendarną kompozycją Anglików, nietrudno o wrażenie, że do miana legendy Taberah na razie nie aspiruje. W każdym razie "Necromancer" zawiera kilka autorskich pomysłów, które rokują na przyszłość. Ogólną konwencję krążka wyłamał prawie dwuminutowy instrumentalny "One Goonbag Later", a więc numer oparty niemalże w całości na gitarze akustycznej. Może mający w sobie coś naiwnego, nazbyt przesłodzonego, ale stanowiący ciekawe oderwanie od wiodącego klimatu płyty. Jednak miałbym pewne zastrzeżenia odnośnie soundu całego dzieła, który czasem otarł się o surowość nieprzystającą współczesnym standardom studyjnym.
Cechą charakterystyczną "Necromancer" są różnorodne wstępy przygotowane do poszczególnych utworów. W zasadzie każdy spośród jedenastu numerów otwiera się w swój własny i unikatowy sposób. A to zespół zaproponuje kilka klimatycznych basówek w "2012", a to otworzy kawałek świetnymi partiami perkusji, jak w "Burning In The Moonlight". Jest też całe mnóstwo kombinacji gitarowych, od powykręcanych na wszystkie strony wariacji na temat Judas Priest i Deep Purple do wręcz power metalowej pompy właściwiej Stratovarius czy Hammerfall. Szokująco w tym kontekście zabrzmiało otwarcie "My Dear Lord"... wyśpiewane przez mały chórek żeński. Coś w stylu modlitwy znanej z seriali amerykańskich emitowanych kiedyś w Polsce w sobotnie południa. W każdym razie każde kolejne intro stanowi jakby oderwaną historię od wiodącej części utworu. To dobry i urozmaicający album zabieg. Materiał wzbogacają też naprawdę efektowne partie basu, przemykające pomiędzy gitarami i perkusją niemalże w bluesowym stylu. Warto sprawdzić "Don’t Say You’ll Love Me Forever" aby przekonać się o niebanalnych umiejętnościach Davida Walsha.
Muzycy Taberah próbują sławić w świecie szkołę australijskiego heavy metalu. Okazało się, że są dobrymi odtwórcami szkoły brytyjskiej, ale to też niemała umiejętność. Zachowując czyste sumienie, "Necromancera" mogę polecić najbardziej zagorzałym fanom heavy metalu. Takim, którzy nie opuszczają żadnego albumu w ramach gatunku. Reszcie proponuję zastanowić się nad ewentualnym wydaniem pieniędzy na drugie dzieło Taberah.
Konrad Sebastian Morawski