"Ansia" (wł. "niepokój") jest już trzecią płytą w dorobku polskiej, wykonującej awangardowy black metal formacji Mord’A’Stigmata. Niepokoi, choć nie przeraża.
Już pierwsze sekundy z pełnych czterdziestu siedmiu minut muzyki zapowiadają, że coś się zmieniło. Początkowe dźwięki są delikatne, wręcz post-rockowe, płynące z zupełnie innych rejonów niż można by się spodziewać po ciężkim debiucie "Überrealistic" i jego niewiele lżejszym następcy "Antimatter". Zaraz po nich następuje przejście do klasycznego, blackmetalowego blasta ze strumieniem przybrudzonych akordów oraz krzykliwym wokalem. Z polskich projektów natychmiast przychodzi mi na myśl oleśnicka Entropia, z którą zespół łączy zresztą charakterystyczna okładka autorstwa Marcina Gadomskiego z krakowskiego Upgrade Design Studio.
Na tym jednak koniec podobieństw. Koło czwartej minuty precyzyjna, blastowa maszyna zacina się, wypluwa jeszcze pojedyncze akordy… i przestawia na zupełnie inny tryb pracy. Niespodziewanie, praktycznie bez żadnej zapowiedzi. Takich momentów będzie więcej na "Ansia", zapewne po to, by wzbudzić w słuchaczu tytułowy niepokój. I dalej zaczyna się trans. Rytualne bębny, ponure akordy, pulsujące flażolety, później także czysty, stłumiony wokal - to wszystko buduje klimat rodem z numeru "Synagoga Satanae" z ostatniego krążka Celtic Frost.
Ponury metal i hipnotyzujące pasaże, emanujące to sterylnym, kosmicznym chłodem, to zaś dławiącym smrodem siarki, stanowią główny budulec płyty. Pod tym względem "Ansia" stanowi dzieło kompletne. Brakuje mi jednak jeszcze jednego utworu, przez co po wieńczącej album, darkambientowej wstawce pozostaje lekki niedosyt.
Podsumowując, Mord’A’Stigmata obiera zupełnie nową drogę, odcina się od deathmetalowej stylistyki, która często prześwitywała na poprzednich płytach, w zamian za co otrzymujemy świetne połączenie black metalu oraz transowych eksperymentów. Jednak to, co jest nową drogą dla zespołu, niekoniecznie stanowi nowość na samym rynku muzycznym, który takich projektów widział już wiele. Również w Polsce - czego przykładem jest choćby sosnowiecki Thaw. Pora pójść o krok (i jeden utwór) dalej.
Bartosz Nysler