Niezgodne współbrzmienia dźwięków, zwane dysonansami, są elementem charakterystycznym dla niejednego zespołu. Niektóre z nich mogą poszczycić się statusem prekursora w tej dziedzinie i z podniesionym czołem dumnie obserwować poczynania naśladowców.
Są jednak kapele, które korzystając z dziedzictwa pionierów, opanowały tę sztukę do perfekcji, stając się potencjalnym źródłem inspiracji nie tylko dla naśladowców, ale i samych ojców chrzestnych. Ulcerate i "Vermis", uczeń, który przerósł mistrza?
Album rozpoczyna "Odius", nostalgiczne preludium zapowiadające zbliżającą się zagładę. Tak też się dzieje, tytułowy "Vermis" to zmiatające z powierzchni ziemi apokaliptyczne arcydzieło, utwierdzające w przekonaniu, że Ulcerate nie opadł z sił po śmiercionośnym "Destroyers Of All". Najwidoczniej Nowozelandczycy zamierzają teraz zniszczyć coś więcej niż wszystko. Mnóstwo przestrzeni, czasem sprawiającej wrażenie bezkresu - "Weight of Emptiness" to ocean rozciągniętych w czasie gitarowych dysonansów, obok nieśmiało uderza perkusja, później gradobicie blastów przytwierdza do ziemi. Choć sporo tu oddechu, to cały czas siedzimy jak na szpilkach oczekując na kolejne uderzenie.
Są momenty, kiedy możemy udać się na krótki odpoczynek, "Fall to Opprobrium", jako pierwszy w całości instrumentalny utwór w dyskografii grupy, funduje chwilę spokoju w post-apokaliptycznej rzeczywistości. Rozplanowanie poszczególnych pokładów muzycznej ekspresji było i jest wizytówką Ulcerate. Amplituda rozbieżnych względem siebie częstotliwości muzycznego wyładowania jest ogromna, mamy tutaj sporo miejsca i wyciszenia, jednak po pewnym czasie spokój odchodzi w niepamięć i dane jest nam się zmierzyć ze wściekłym obliczem formacji. Sztuka polega na tym, że dzieje się to w ramach siedmiominutowych kompozycji, a skraje momenty tego rozładowania nie następują gwałtownie po sobie, lecz łączą się w logiczną całość. Dobrym przykładem jest "Cessation", instrumentalne rozpoczęcie, z każdą kolejną chwilą napędza się coraz bardziej, by w połowie nie pozostawić na słuchaczu suchej nitki, a na zakończenie w rytm posępnych odgłosów instrumentów, zakopać go żywcem. Mistrzostwo. To samo stwierdzenie można bez trudu przyporządkować do większości niezwykle dopracowanych numerów, których głębia i przestrzeń z trudem daje się objąć ludzką percepcją.
Broniłem się rękami i nogami, by uniknąć tradycyjnych i raczej niekonstruktywnych porównań najnowszych wydawnictw Ulcerate i Gorguts, ale łączy je bardzo charakterystyczna rzecz, o której warto powiedzieć. Zarówno "Vermis" jak i "Colored Sands" są perfekcyjnym zwieńczeniem wydawniczych tryptyków. Twierdziłem też, że Ulcerate w pewnym okresie swojej twórczości przypomina wypadkową Gorguts i Deathspell Omega. Wychodzę z założenia, że pomysły nie biorą się same z siebie, potrzeba inspiracji by stworzyć coś naprawdę niepowtarzalnego. Taka sytuacja w dużej mierze dotyczy Ulcerate, lecz jakby tak dobrze wsłuchać się w najnowsze wydawnictwo nieco starszych kolegów z Gorguts, miejscami możemy domniemywać, że tym razem rolę się odwróciły i to właśnie Ulcerate staje się priorytetowym źródłem inspiracji.
Ciężko jest oceniać album mając na uwadze dwa rozbieżne względem siebie sposobny weryfikacji. Jeżeli chodzi o kontekst, to "Vermis" na tle przynajmniej dwóch poprzedniczek zasługuje na mocną 9. Złożoność i pozbawienie jej chwytliwości znanej choćby z "Everything Is Fire" z 2009 roku, sprawiają, że różnice są bardzo skrzętnie ukryte. Momentami mamy więc wrażenie, że obcujemy z niemal identycznym materiałem i aby dostrzec znaczące zmiany, potrzeba wielu godzin praktyk przy "Vermis". Są jednak wyjątki rozpoczynające się kroczącym rytmem "Clutching Revulsion", który brzmi nieco odmiennie, wręcz klasycznie.
Jeżeli chodzi o album, jako jednostkę, która nie zna pojęcia czasu i miejsca, właściwą oceną byłaby 10. Rozbudowane struktury, rozłożone w wielominutowych utworach, potrafią przysporzyć słuchaczowi wiele trudu, a zbliżenie się do nich i celebrowanie wymagają dużej uwagi. To charakterystyczna cecha muzyki niezwykle wymagającej, która wymiernie rekompensuje poświęcony czas, dając poczucie ogromnej satysfakcji. Jednak jest to już czwarty album długogrający, co za tym idzie niektóre sposoby zawładnięcia percepcją słuchacza są dobrze znane i choć w odmienny sposób, to jednak ciągle praktykowane.
Są zespoły, których analiza rzemiosła muzycznego uwarunkowana jest przez racjonalne czynniki, kontekst, chwytliwość, kompozycje czy pomysł. Lecz gdy na scenę wkracza "Vermis", czynniki te nie mają znaczenia, liczy się tylko to, by po godzinnym seansie hipnozy mieć jeszcze siłę pozbierać szczękę z podłogi.
Adam Piętak