Przejście We Came As Romans na bardziej komercyjną i rockową stronę traktuję za dobrą monetę. W Stanach padają zarzuty, że się sprzedali. Jeśli tak wygląda sprzedanie się - to życzę innym metalcore’owym kapelom tego samego.
"Tracing Back Roots" to najmniej metalowe wydawnictwo w dyskografii We Came As Romans. Dodatkowo, kolaboracje z m.in. osławionym Aaronem Gillespie oraz znacznie większy nacisk na czyste wokale i ich ekspozycję, w połączeniu z elektroniką w stylu 30 Seconds to Mars, pozwalają ten album wyróżnić nie tylko na tle innych dokonań zespołu, ale także teraźniejszego metalcore’a. Wiem, że to wyświechtany frazes, ale chłopaki robią swoje i po raz kolejny inaczej niż inni, którzy wybili się na tej samej fali bardzo patetycznego i niebezpiecznie elektronicznego grania.
Ważne, że tego krążka słucha się z niekłamaną przyjemnością i śpiewa znakomitą część tekstów, gdyż są dobre i zaskakująco łatwo wpadają w ucho. Co ważniejsze, mając na uwadze wszechobecną wtórność i pogoń jeśli nie za tym co post (i z UK) lub tym co djentowe, "Tracking Back Roots" jawi się jako mały powiew świeżości, album który może w żadnym stopniu nie jest game changerem, aczkolwiek nie sposób odmówić tym panom umiejętności komponowania uniwersalnych dźwięków. Wymiar komercyjny tego wydawnictwa jest niezaprzeczalny, jednakże są to PO PROSTU dobre piosenki, kiedy trzeba agresywne, szybkie ("Ghosts") innym razem nieco zakręcone (główna melodia) i jak najbardziej rockowe w swej strukturze ("Never Let Me Go") innym zaś, typowe dla dokonań zespołu ("Tell Me Now").
Podsumowując, choć niezbyt często raczę się tego typu graniem, obcowanie z "Tracing Back Roots" nie jest dla mnie żadną ujmą. Wręcz przeciwnie, trzeci i maturalny album grupy to bardzo przyjemne rozczarowanie i zdecydowanie jeden z fajniejszych krążków, który miał premierę w okresie wakacyjnym.
Grzegorz "Chain" Pindor