Za dużo słońca? Eibon wraz z drugim albumem ma na to smoliście mroczną receptę.
Miałem już okazję wyrazić na łamach Gitarzysty zachwyt nad dotychczasowymi dokonaniami francuskiej mizantropijnej ekipy, tj. epki "Eibon" oraz debiutanckiego krążka "Entering Darkness". Trzy lata minęły i zespół powraca z nowym albumem, niezbyt twórczo zatytułowanym po prostu "II". Dwa jak druga płyta i jak ilość kawałków, które się na niej znalazły. Takie dokonania, jak czterdzieści dwie minuty zamknięte w ledwie parze kompozycji nie są oczywiście niczym nowym w tej stylistyce, za to zazwyczaj bardzo skutecznie odstraszają wszystkich, poza zaprawionymi w bojach doommetalowymi freakami, którzy ponad dwudziestominutowe dźwiękowe mastodonty witają z otwartymi ramionami.
Kto jednak da szansę nowemu dziełu Eibon, ten szybko przekona się, że pozory, sugerujące niezgłębione pokłady nudy, mylą. I to nawet bardzo, bowiem kapela już wcześniej udowodniła, że potrafi pisać urozmaicone i cholernie wciągające kawałki, a "II" z grubsza kontynuuje kierunek obrany na debiucie. I nie ma tu większego znaczenia, jak długo trwa dana kompozycja, bo wystarczy wsłuchać się choćby w taki "The Void Settlers", by odkryć, że znalazło się w nim więcej pomysłów niż w całych dyskografiach niektórych doomowych zamulaczy. To sprawia, że nowy krążek Francuzów upływa szybko, chyba nawet trochę zbyt szybko.
Recenzując wcześniejszy "Entering Darkness" wspomniałem o niemałym stylistycznym zróżnicowaniu tego materiału, zgrabnie wplecionym w doommetalowe ramy. "II" wydaje się być odrobinę bardziej jednolity. Zwłaszcza we wspomnianym "The Void Settlers" Francuzi wyraźnie wskazali, przede wszystkim tym liczącym - o ile tacy się znaleźli - na złagodzenie wizerunku na kolejnych materiałach, że ich priorytetem jest zdecydowanie doomowe granie, okraszone sporadycznymi wycieczkami w stronę blacku. Podobnie, jak wcześniej, formacja nie sili się jednak na szczególny ekstremizm, dobicie słuchacza czy udowodnienie mu za wszelką cenę, że i tak wymięknie przed końcem płyty. Jedną z najfajniejszych cech Eibon jest bowiem wysoki poziom muzykalności, słyszalnej zarówno w partiach najcięższych i towarzyszących im motorycznych przyspieszeniach, jak też - jak w końcówce "Elements of Doom" (zwróćcie uwagę na tytuł) - ambientowym, kojącym krajobrazie.
"II" nie zawiera zbyt wielu nowych elementów, przede wszystkim dlatego, że zespół już na debiucie wykrystalizował charakterystyczny dla siebie styl i wcale nie zamierza go porzucać. Słusznie, bo nie byłoby to szczególnie sensowne posunięcie. W zamian za to Francuzi postawili na konsekwentną kontynuację i nieco inne rozlokowanie muzycznych akcentów. Raz jeszcze się udało, co dowodzi, że Eibon ma pomysł na siebie i na swoją twórczość. Szkoda, że póki co to nie wystarcza, by wypłynąć na szersze wody, choć przyczyn tego stanu rzeczy nie wiązałbym z muzyką, a raczej z kwestiami promocyjno-biznesowymi. Życzę kapeli większej rozpoznawalności, bo w pełni na to zasługują.
Szymon Kubicki