Antigama poczyniła wszelkie starania, by "Meteor" nie dał słuchaczowi szansy na ochłonięcie z wrażenia i pozbieranie mózgu z podłogi.
13 lat i 6 pełnych albumów to już kawał historii. Ośmielę się nawet stwierdzić, że mamy do czynienia z żywą legendą w swoim fachu. Warszawska Antigama, jako czołowy reprezentant innowacyjnego podejścia do grindcore’a, wraz z "Meteorem" staje się instytucją, która na przestrzeni wielu lat wypracowała styl nie do podrobienia, ciągle zaskakując i pnąc się coraz wyżej. Do tego ten światowy poziom, stający się wzorem nie tylko dla ojczystych naśladowników. Jestem dumny, że gdy mówię Antigama, w mojej głowie roi się od samych superlatyw związanych z twórczością grupy, tym bardziej, że "Meteor" dodatkowo spotęgował moją sympatię do tych nieobliczalnych panów.
Nie dość, że Warszawiacy poszli za ciosem udanego "Stop The Chaos", to nie da się ukryć, że tym razem łaknące inspiracji umysły zostały w dużej mierze nakierowane na nieco starszych kolegów. Po pierwsze, pieczę nad masteringiem trzymał sam ojciec chrzestny niekonwencjonalnego, gridncore’owego grania - Scott Hull, znany i lubiany z formacji Pig Destroyer i Agoraphobic Nosebleed. Informacja o obecności tego utalentowanego muzyka rozbudziła moją wyobraźnię i zrodziła pytanie - z jakim to dziełem będzie mi dane się zmierzyć? Nie przeliczyłem się, bo szybkość i agresja albumu nie daje szans na jakiekolwiek zastanawianie się. Przyznaję, że z trudem próbuję pozbierać myśli, gdyż narzucone tempo wręcz poniewiera słuchacza. Chciałem uniknąć zbędnych porównań, ale zastępstwo zmarłego przed rokiem Szymona Czecha, przyjaciela grupy i wiernego architekta brzmienia Antigamy, przez Scotta świadczy tylko o potędze i dziedzictwie, jakie przekazał Szymon, a że zostawił Antigamę w szczycie twórczej formy, jedynym rozsądnym rozwiązaniem było przekazanie opieki nad dźwiękiem komuś ze sporym doświadczeniem. Scott Hull okazał się właściwą osobą na właściwym miejscu.
Po drugie spory wpływ Napalm Death, a dokładniej ich nowszego oblicza, znanego m.in. z dokonań na Smear Campaign, czy Utilitarian (tj. 2006 - 2012), staje się niemalże motywem przewodnim "Meteora". Wielu sugerujących się moją wypowiedzią może pukać się w czoło, zastanawiając się, co mi przyszło do głowy, by bezczelnie snuć takie dywagacje, ale od samego początku można zauważyć nieuchronne podobieństwo. O ile w wielu numerach obecność ducha współczesnego Napalm Death jest namacalna, o tyle "Fed By The Feeling", strukturą przypominający choćby "On the Brink of Extinction", powinien rozwiać wszelkie wątpliwości, co do inspiracji. O ile to nie są zabiegi celowe, o tyle efekt jest zaskakujący. Choć nadal wypełniona zgrzytem gitar w dawnym stylu, przywołującym na myśl świętej pamięci Nyia ("Stargate" czy "Perfect Silence"), to zarówno gitarowe jak i wokalne wariacje przypominają czasami interpretacje znane z poczynań nieśmiertelnych Brytyjczyków. Co ciekawe, Łukasz Myszkowski w bardzo charakterystyczny sposób wypluwa z siebie słowa, miejscami manierą przypominając chrypę szalonego Marka Greenway'a ("Crystal Tune"). Jaki z tego wniosek? Taki, że grindcore, będzie zawsze grindcorem i aby dalej mógł się rozwijać w pełnej krasie swego osobliwego plugastwa, powinien kultywować tradycje i zwracać się ku klasykom. Mimo że Antigama, uosabia w sposób wzorowy, jak innowacyjnie można podchodzić do mniej innowacyjnego gatunku, to w sposób świadomy sięga do kart historii, by wspierając się wypróbowanymi patentami stwarzać dzieło na nowo.
Gdybym nie podkreślił, że jest to najbardziej grindcore’owy w swojej strukturze album spośród dotychczas wydanych przez Antigamę, stałbym się ignorantem. Nie oznacza to oczywiście, że sztandarowe tytuły w dyskografii zespołu, tj. Resonance czy Zeroland nie wpasowują się w stylistykę tego gatunku. Po prostu celebracja eksperymentalnych rozwiązań zeszła tym razem na drugi plan, albo inaczej, wszelkie szalone pomysły zostały teraz poskładane w nieco inny sposób i zaprezentowane równie odmiennie. Można by przypuszczać, że ten stan rzeczy wynika z obecności na pokładzie Pawła Jaroszewicza, wywodzącego swoje perkusyjne granie z zatwardziałych death/black metalowych molochów. Moje przypuszczenia okazały się jednak pomyłką, bo i w progresywnych rytmach Paul czuje się jak ryba w wodzie. Ciekawym zjawiskiem jest "Turbulence", wsparty klawiszową wirtuozerią Michała Łapaja znanego z Riverside, wspaniale oddający hołd pokręconemu obliczu Antigamy. Utwór udowadnia, że chłopaki nie rezygnują z nieprzeciętnych technik oszałamiania słuchacza.
"Meteor" to bardzo solidny album, który - nie ukrywam - trochę mnie onieśmielił. Pół godziny nietuzinkowego szaleństwa, w pełni wystarczy, by cieszyć się materiałem przez kolejne miesiące. "Avantgrindowcy", jak często określa się tą paczkę, kolejny raz dopięli swego, szokując i wywołując ciekawość, pozostawiając przy tym wiele tematów do konwersacji wśród grindcore’owej (i nie tylko) społeczności.
Adam Piętak