Ostatni album Hacride ukazał się 4 lata temu. Trochę dawno, a rozstanie z pierwotnym wokalistą wcale nie przysporzy zespołowi nowych fanów.
Właściwie, to aż dziw, że o takiej zmianie nie informowały media. A może informowały? Któż to wie. W każdym bądź razie, przyznaję, że wcale za nimi nie tęskniłem, albo może inaczej, w zalewie płyt nie miałem nawet czasu o nich pomyśleć. Pojawiło się tyle nowych świetnych kapel, że o jednym z czołowych przedstawicieli francuskiego metalu najzwyczajniej w świecie zapomniałem. Nie celowo, ale jednak, stało się.
Przyjście nowego wokalisty niestety, ale doprowadziło do kilku znaczących zmian. Hacride nie gra już w tak epicki sposób, ani nie miażdży ciężarem. Oczywiście, panowie nie zrezygnowali z deathmetalowych elementów, ale muzyka uległa zmianie właśnie dzięki osobie nowego frontmana, który niebezpiecznie próbuje pociągnąć zespół w dziwnie przebojową stronę, przez co momentami Hacride przypomina (przy całej sympatii do tego bandu) Textures albo jakiś modern metalowy twór, co akurat tym razem nie jest żadną zaletą.
Co więcej, nie podoba mi się produkcja albumu, która nie poraża intensywnością dźwięków. Niegdyś potężna ściana gitar wydobywająca się z głośników była znakiem rozpoznawczym Hacride, a teraz, cóż, wystarczy posłuchać. Nie podoba mi się ani obrany kierunek, ani realizacja "Back To Where You’ve Never Been" (swoją drogą, tytuł to nawiązanie do jednego z odcinków Fringe?), ani fakt, że tak dobry zespół zbacza z toru, który miał prowadzić ich na szczyt. Aby nie narzekać bez końca, nadal uwielbiam sekcję rytmiczną Hacride i uważam, że obok muzyków rodaków z Trepalium czy już wyniesionej na szczyty Gojira, to właśnie ten skład ma jeden z najlepszych rytmicznych kręgosłupów w całej Europie.
Rzecz kolejna, a która ostatnio przeważnie mnie irytuje, to wykorzystanie syntezatorów, sampli i lekko cukierkowych melodii ("Edification of The Fall"), które - co chciałbym zaznaczyć - doskonale wpasowują się w klimat kompozycji. I to jest właśnie kolejny element, który mi się podoba. Interesujący, momentami tajemniczy i mroczny nastrój (przykład "Requiem For A Lullaby"), z którym chciałbym na dłużej identyfikować ten zespół.
Podsumowując: zagorzali fani poczują się rozczarowani, młodsi słuchacze dopiero wkraczający na ścieżkę progresywnego death metalu być może znajdą tutaj coś dla siebie. Skonfrontują swoje niedawne fascynacje Opeth lub The Faceless i spróbują zagłębić się w twórczość Francuzów, która nadal prezentuje bardzo wysoki poziom.
Grzegorz "Chain" Pindor