Człowiekowi prymitywnemu, jak sama nazwa wskazuje, do ewolucji jeszcze sporo brakuje, lecz tym razem jest on w pełni świadomy wyboru drogi rozwoju, a szczegółowej rzecz ujmując, do własnowolnego zawieszenia się w czasoprzestrzeni.
Tegoroczny materiał, to sludge/doomowy rozpruwacz atakujący pod szyldem Primitive Man. Wszystko mogło odbyć się bez echa, gdyby nie zaplecze historyczne grupy. Grzechem byłoby przejść obojętnie, mając na uwadze mocne powiązania PM z moimi ulubionymi wariatami z Clinging To The Trees Of A Forest Fire. Przedstawiona wiązanka dziwnie brzmiących słów to nic innego jak uosobienie mrocznego szaleństwa, utopionego w natłoku ciężkostrawnych dźwięków. Tym razem, ta sama ekipa, postanawia porzucić szukanie kompromisów i wydać coś z jednej strony innego, lecz z drugiej - dobrze znanego miłośnikom pierwotnej formacji. "Scorn" to powrót do przeszłości, do klasyków, którzy krocząc bardzo powoli, niszczą wszystko, co spotykają na swojej drodze. Materiał Primitive Man stanowi wszystko to, co ociężałe, mroczne i psychodeliczne CTTOTFF miał dotychczas do zaprezentowania. Nigdy nie przeszkadzało mi połączenie agresywnych uderzeń perkusji, przeplatanych z downtempowymi chwilami na oddech. Stosowanie takich metod przyczynia się do wyczucia w muzyce przestrzeni. "Scorn", choć przestrzenny i pozbawiony szaleństwa, staje się interesującym zjawiskiem, praktykującym klasyczne, ale świeże podejście do wolnego tempa.
7 pełznących w mozolnym tempie kawałków, których średnia długość wynosi ponad 5 minut, może być nie lada wyzwaniem dla miłujących się w niezwykle szybkich kompozycjach rodem z gridncore’owego Clinging To The Trees… Po raz kolejny przekonuję się do stwierdzenia, że w prostocie siła. Motorem napędowym zdecydowanie nie jest moc tego materiału, lub inaczej, temperament przekazywanych emocji. Wyróżnikiem staje się atmosfera, pochłaniająca słuchacza z każdą minutą. Ciężko stwierdzić, skąd Primitive Man bierze inspiracje, bo jak wspomniałem, wiele podobnych sekwencji usłyszymy na poprzednich albumach muzyków. Dużo tu surowości o zabarwieniu iście black metalowym. Skrzecząco - bulgoczący wokal idealnie wpasowuje się w nisko nastrojone gitary, potęgując złowieszczą atmosferę albumu. Oczywiście, grindcore’owe korzenie do czegoś zobowiązują, toteż miejscami, zostajemy zaskoczeni perkusyjnym przytupem charakterystycznym dla hardcore/punkowych sztandarów ("Antietam", "Stretched Thin"). Miejscami aż się prosi choć o chwilę szybkiego rytmu, lecz panowie postawili na swoim, umiejętnie oddzielając dwa światy muzyki.
Primitive Man nie zaskakuje, bo jak wspomniałem wiąże z sobą to, co znajome dla rodzimej formacji muzyków. O ile doom w połączeniu z grindcorem jest niezwykle ciekawym zjawiskiem o tyle doom czy sludge sam w sobie nie jest czymś nadzwyczajnym, wręcz przeciwnie, często się zdarza, że to oklepany i powielany twór. Muzyka Primitive Man celowo ma być z pozoru nudna i sprawiać wrażenie dobrze znanej naszym uszom. W efekcie, staje się tajemniczym dziełem, oczekującym na stopniowe wgłębianie się w nie i celebrowanie każdej ospałej sekundy.
Adam Piętak