Kto miał okazję widzieć Suicidal Tendencies na żywo, ten wie, że ci niemal pięćdziesięciolatkowie mają więcej werwy niż niejeden młodzieniec, a jak widać, a raczej słychać na "13" pomysłów nadal im nie brakuje.
W odświeżonym składzie grupa pod wodzą ikony crossover’owego środowiska Mike’a Muira daje dowód na to, że Suicidal Tendencies wciąż ma coś do powiedzenia. Trzynaście premierowych kompozycji to solidna dawka mocno nasączonego funky i punkiem łojenia, które łączy całe pokolenia. Z taką sekcją rytmiczną, sprawnymi gitarzystami (jednakże bez popisów solowych) ST brzmi potężnie, chwytliwie, a co najistotniejsze, na pełnym luzie, którego brakuje znakomitej większości nowych kapel.
Nie chcę rozkładać tego albumu na czynniki pierwsze, bo właściwie nie ma po co. "13" konsumuje się w całości, a słuchacz łaknie kolejnych szybkich strzałów i drze się razem z Muirem m.in. w singlowym i znacząco wyróżniającym się na tle całości "Cyco Style". Fani zespołu, którzy pamiętają nagrania z lat '90, z pewnością docenią mały przeskok w czasie i ukłon w stronę tamtych wydawnictw. Muir jest w świetnej formie (mimo, iż zmienił się w "grubaska"), muzyka wali po pysku, a wszystko to w bardzo naturalnej oprawie brzmieniowej, bez wszędobylskiej cyfry i nachalnej ingerencji realizatora w zarejestrowane ścieżki. Jestem nawet w stanie uwierzyć w to, że to materiał nagrany na "setkę", bo energia i puls jakie biją z tej płyty równają się koncertowej prezencji Suicidal Tendencies.
Oczywiście, nie wszystkie utwory to kwintesencja Suicidal Tendencies, ale nawet te słabsze kompozycje, w żadnym wypadku nie obniżają ogólnej oceny krążka. Bo, nawet mielizny od ST są lepsze od większości wtórnego do bólu metalcore’a, którego nowa fala właśnie przechodzi przez Stany i Północną część Europy. Cieszmy się z ropadu Attack Attack i innego badziewa, a kochajmy wciąż sprawnych, starych wyjadaczy.
Grzegorz "Chain" Pindor