Na rejestrację historycznego bo pierwszego w dorobku zespołu DVD wybrano koncert jaki odbył się w warszawskiej Stodole 9 marca 2012 roku.
W programie występu przeważały utwory z bardzo wówczas świeżej, bo wydanej zaledwie kilka tygodni wcześniej płyty "ZWO" (8 numerów). W uzupełnieniu Mech odegrał swoje starsze utwory, w tym również klasyki z lat '80 takie jak "Czy to możliwe", "Piłem z diabłem bruderschaft".
Rozpoczęli od kompozycji znanych z płyty "ZWO" czyli "Grzech wiara lęk" i "Barry Warry" by potem sięgnąć po swojego klasyka "Piłem z diabłem bruderschaft". I tak do samego końca nowe, przeplatane starymi utworami. Oczywiście wszystko zagrane niezwykle dynamicznie, żywiołowo, ekspresyjnie z dużą dawką humoru i zabawy, czyli tak jak powinien wyglądać każdy metalowy koncert. Kiedy słuchałem płyty "ZWO" kawałek "Boise Toi" jakoś nie przypadł mi specjalnie do gustu, ale jego interpretacja na żywo to już zupełnie inna bajka. Świetne wykonanie, dobre tempo, trzech wokalistów w rapujących partiach. I tak być powinno - koncert ma swoje prawa i powinien dostarczać innych wrażeń a nie tylko być wiernym odegraniem utworów znanych ze studyjnych krążków. Na zakończenie Mech wykonał swój stary numer "Czy to możliwe" w niezwykle ciekawej wersji. Przede wszystkim kawałek został mocno wydłużony (kilkanaście minut szaleństwa) i wypełniony całą masą zabawy i gitarowej ekwilibrystyki (m.in. Dziki z gitarą wśród publiczności). Zaskakująco przyjemna interpretacja znanego od lat numeru. Nawiasem mówiąc bardzo zgrabnie stare kompozycje zostały przearanżowane tak, aby pasowały do nowego muzycznego wcielenia formacji.
Strona wizualna koncertu nie zawiera jakichś ekstra efektów, laserów i innych bajerów. Jedyną "scenografię" stanowi bateria wzmacniaczy Orange i Marshall oraz oświetlenie. Bardzo dobrze wypadł Januszko jako mistrz ceremonii, zresztą dzielnie wspierany w tym zakresie przez Piotra Chancewicza, opowiadał dowcipy, żartował, biegał, skakał, wciągał słuchaczy do zabawy, polewał publiczność i kolegów z zespołu wodą. Generalnie robił sporo pozytywnego zamieszania sprawiając, że koncert od tej strony nabrał właściwego charakteru. Jeżeli ktoś nie wiedział dlaczego Piotr Chancewicz ma ksywę "Dziki" po obejrzeniu dowolnego występu zespołu Mech lub choćby właśnie tego DVD przestanie zadawać takie pytania. Z nagim torsem, w filuternym meloniku na głowie (niczym słynny duński kasiarz Egon Olsen) popisywał się niezwykle widowiskową grą okraszoną ekwilibrystycznymi sztuczkami, a co najważniejsze wszystko to robił bez szkody dla jakości muzyki. Przy okazji zaprezentował kilka atrakcyjnie wyglądających gitar ze swojego arsenału (w tym również wykonaną z przezroczystego materiału). Ale najważniejszy jest oczywiście użytek, jaki robi z tych instrumentów. Pod tym względem wypada po prostu imponująco - mocarne, gęste i soczyste riffy wgniatające słuchacza w ziemię, ostro cięte solówki. No i ten luz, swoboda i szelmowski uśmieszek na twarzy. Miło posłuchać i ... popatrzeć. Doskonałe wsparcie dawała mu niezwykle sprawna sekcja rytmiczna czyli Tomek Solnica (bas) i Paweł Jurkowski (perkusja).
Realizacja obrazu jest bardzo przyzwoita, a co najważniejsze nie przeszkadza w odbiorze muzyki, co niestety czasem zdarzało się na innych wydawnictwach DVD wytwórni Metal Mind. Jakość dźwięku bez zarzutu. Muzyków zespołu Mech na scenie wsparło kilku zaproszonych gości m.in. Ricky Lion (wokal), Tomasz Kasprzyk (bas), Piotr Zwoliński (wokal) i młodziutki ale piekielnie zdolny Piotr Solnica (gitara).
Obok zasadniczego materiału na płycie DVD zamieszczono sporo dodatków takich jak wywiad z Maciejem Januszko i Piotrem Chancewiczem, występ zespołu z katowickiego Spodka w ramach Metal Hammer Festival 2011, dwa teledyski oraz, jak to jest w zwyczaju Metal Mind, dyskografię, biografię i tapety na komputerowy pulpit. Uczciwie muszę przyznać, że nie są to jakieś przypadkowo dobrane wypełniacze. Dowcipna i prowadzona na dużym luzie rozmowa pozwoliła mi z pierwszej ręki poznać drogę jaką przeszedł Mech od art-rocka do metalu oraz wysłuchać kilku ciekawych historii związanych z zespołem. Katowicki koncert był kolejną okazją aby posłuchać i obejrzeć Mech w scenicznych warunkach. Dodatkową atrakcją była krótka ale bardzo adekwatna (czytaj metalowa) solówka w wykonaniu Jerzego Styczyńskiego (Dżem). Rozwalenie basu i gitary o deski sceny na zakończenie koncertu to może i tani chwyt ale jakże dobrze kojarzący się z rockowym szaleństwem. Mój szczery uśmiech wzbudziły słowa wypowiedziane przez Macieja Januszko do publiczności "pamiętajcie, powiedzcie swoim rodzicom, że ja jeszcze żyję!". Bardzo dowcipne nawiązanie do długiej historii kapeli i jej późniejszego odrodzenia z nowym muzycznym obliczem.
Zarówno zasadniczy gig ze Stodoły, jak i katowicki występ pokazują Mech jako prawdziwe zwierze sceniczne. Panowie doskonale wiedzą jak powinien wyglądać porządny metalowy koncert. Wielu może się od nich uczyć.
Robert Trusiak