Kanadyjska heavymetalowa horda o dźwięcznej nazwie Hellrazer swym trzecim już albumem, zatytułowanym "Operation Overload" daje światu do zrozumienia, że w Calgary gra się wyłącznie klasyczny metal. Bo tak wypada.
Jako, że kraj klonowego liścia nigdy specjalnie nie obfitował w tego typu kapele, Hellrazer jawi mi się jako taki jasny punkt na jego metalowej mapie. Jak powszechnie wiadomo, Kanada słynie z technicznej i brutalnej młócki w najrozmaitszej postaci, a hard’n’heavy z thrashowymi naleciałościami i lekkim patosem w stylu Manowar może wywołać małe zmieszanie. I słusznie, bo panowie łoją niczym rodowici Niemcy lub Brytyjczycy, tyle że z drugiej albo trzeciej ligi takiego grania. Dziwi mnie międzynarodowa dystrybucja ich albumu, gdyż nawet u nas w kraju są ciekawsze formacje, które o takowej mogą co najwyżej pomarzyć.
Najprościej rzecz ujmując, a żeby specjalnie nie tracić miejsca na ciągłe narzekanie, "Operation Overload" jest przeciętnym rzemiosłem, od czasu do czasu mającym przebłyski prawdziwego talentu (solówki!). Jeśli miałbym ten album polecać, to chyba wyłącznie fanom grup takich jak Running Wild, wczesnego Saxon czy Angel Witch. Czyli wszystkim tym, którzy lubią ostre i proste riffy, specyficzny klimat, raczej "wojenne" teksty i względnie szybkie tempa. A, byłbym zapomniał, również tym, którzy specjalnie nie zwracają uwagi na niemożliwie jednostajną i nudną manierę wokalną frontmana. Największą wadą Hellrazer, nie jest deficyt pomysłów, a brak kogoś kto pociągnąłby zespół do przodu, bo niestety, DRZ pełniący rolę gitarzysty rytmicznego i wokalisty nie sprawdza się w niej ani trochę. Właściwie równie dobrze mogło by go w szeregach kwartetu nie być.
Grzegorz "Chain" Pindor