Byli liderzy norweskiej sceny blackmetalowej wracają z nowym dziełem. Z pierwszego zdania można wykreślić słowo "black" i reszta będzie się zgadzać.
W dzisiejszym języku słowo 'darkthrone' powinno być używane jako synonim określenia 'metal'. "The Underground Resistance" to bowiem esencja tego gatunku w jego najbardziej pierwotnym rozumieniu.
Norweski duet to jedna z bardziej kontrowersyjnych ekip działających obecnie na scenie metalowej. Atakowani są z różnych stron, zwykle przez niespełnionych muzyków produkujących we własnych piwnicach kolejne blackmetalowe "przełomowe" materiały. Obiektem zjawiska rozwiniętego w dobie upowszechnionego dostępu do internetu, zwanego hejtowaniem, zwykle pada Fenriz, jako ten z duetu, który kontaktuje się ze światem. Nie zmienia to faktu, że Darkthrone konsekwentnie od kilku lat podąża swoją ścieżką, co więcej ten band ma taki status, że tak naprawdę Fenriz mógłby zarejestrować bębnienie w kaloryfer, do którego Nocturno Culto dołożyłby swoje wycie podczas spaceru po lesie, a i tak by się to sprzedało. Słowem, kapela cieszy się pełną wolnością artystyczną, z której skwapliwie korzysta.
Do twórczości Norwegów można podejść na dwa sposoby. Krytycznie, postrzegając ich produkcje po wydaniu "Sardonic Wrath" jako żart i w ten sposób przekreślić dorobek po 2004 roku. Ja jednak stoję po drugiej stronie i kupuję to, co prezentują w całości. W przypadku tego zespołu nie powinno się używać terminu "progres", tylko "regres", co więcej, w odniesieniu do Darkthrone ma on właściwie pozytywną konotację. Nietrudno, po obejrzeniu "Until The Light Takes Us", wyobrazić mi sobie Fenriza zasłuchującego się w winylach z lat '80 i czerpiącego z nich inspirację. Nie ulega wątpliwości, że jest on wyraźnie zafascynowany tym, co wówczas działo się w metalu, ale w gruncie rzeczy to nic nowego, bo przecież wpływ, dajmy na to, Celtic Frost muzycy zdradzali już na "Panzerfaust". Trwa to do dziś, a w kontekście "The Underground Resistance", norweski perkusista wymienia Agent Steel czy Manilla Road. W moim odczuciu nie ma więc mowy o koniunkturalizmie, włączaniu się w trwającą od jakiegoś czasu modę na retro. Darkthrone robią to, co czują. Stawiają na szczerość w muzyce.
Pieczę nad albumem powierzono człowiekowi imieniem Jack Control (wokalista crustowego Severed Head Of State), który za darmo zaoferował swoje usługi. Efekt spełnił oczekiwania duetu. Surowy, ale klarowny, zwarty sound to strzał w dziesiątkę. Sam Fenriz porównuje je do brzmienia "Morbid Tales".
Siłą "The Underground Resistance" są riffy. Ten krążek pokazuje pierwotną moc dobrego prostego riffu, który napędza wszystkie kawałki, zarówno te skomponowane przez Nocturno Culto, jak i autorstwa Fenriza. "Dead Early" z klasycznym wokalem Nocturno Culto, szybko zagnieżdża się w głowie i nie chce z niej wyjść. "Valkyrie" z podniosłym wstępem i zawodzącymi wokalami, kojarzy się z podkręconą wersją dawnego projektu Fenriza o nazwie Isengard. Prosty, napierający na słuchacza "Lesser Men", w którym jeden świetny temat przechodzi w kolejny, a głowa sama chodzi w przód i w tył. Groove w tym utworze jest nieprzeciętny. Esencja metalu. "The Ones You Left Behind" to speed metalowa jazda bez trzymanki. I znowu ten obezwładniający feeling. Na koniec zostają najdłuższe, bo ośmio i trzynasto minutowe "Come Warfare, The Entire Doom" i "Leave No Cross Unturned", którego fragmentu można było posłuchać przedpremierowo. W tym pierwszym pobrzmiewa nawet blackowy riff, chociaż tak naprawdę otrzymujemy pełen wachlarz klimatyczny zawieszony między heavy/doom metalem w stylu Candlemass a thrashowym łojeniem, podlanym zgrabną melodią. Z kolei przebojowa galopada w pierwszej części "Leave No Cross Unturned" z czystym wokalem Nocturno Culto, sprawia, że ciężko usiedzieć w miejscu. W dalszej części tej kompozycji wchodzi riff, przy którym Satyr z pewnością zielenieje z zazdrości. Świetny numer i godne zwieńczenie znakomitego albumu.
"The Underground Resistance" autentycznie wciąga i jest gwarantem czterdziestu minut przedniej zabawy. Norwegowie żonglują metalowymi konwencjami i bawią się korzystając z pełnej twórczej swobody. Nie mam wątpliwości, to jedna z najlepszych pozycji w ich dyskografii w ostatnich latach.
Sebastian Urbańczyk