Seamount to jeden z tych zespołów, które potrafią w dość sprawny sposób połączyć hard rockowy polot z doomowym przygnębieniem. Zwracając uwagę na liczbę pobocznych projektów wokalisty Phila Swansona, nie sądziłem, że "IV: Earthmother" pojawi się w tak krótkim czasie.
Już otwierający album "Surrender" ukazuje słuchaczowi styl, jaki Seamount wypracował sobie przez prawie sześć lat działalności. Nastrojowe akustyczne intro, spokojne wokalizy, które w środku zostają zastąpione przez iście rockowy riff i charakterystyczny dla Swansona śpiew. Zespół całymi garściami czerpie z dokonań takich kapel jak Black Sabbath czy Dio. Na szczęście Niemcy znaleźli swój własny sposób na połączenie surowości, spokoju i dostojeństwa. Na "IV: Earthmother" natkniemy się także na momenty bardziej agresywne jak np. ponad sześciominutowy - "Everything Divine", który już od samego początku atakuje nas hardrockowym riffem.
Słuchając reszty utworów możemy zauważyć, że mało tu progresywnych rozwiązań, w to miejsce pojawia się energia formacji, która kumuluje i wybucha bezpardonową mocą. Zespół idealnie balansuje między delikatnością i drapieżnością. Perełką na płycie jest dla mnie "Do It Again", zawierający w sobie całą esencję Seamount. Zbudowany w dość klasyczny sposób wyróżnia się świetnie brzmiącym refrenem, zapadającą w pamięć solówką oraz charakterystycznym wokalem Phila, którego mógłby mu pozazdrościć sam Ozzy.
Nowy album zespołu z Würzburga jest przepełniony emocjami, które dzięki charyzmatycznemu wokaliście potrafią dotrzeć do odbiorcy. "IV: Earthmother" trzeba po prostu niespiesznie przetrawić. Najlepiej na spokojnie wprowadzić go do krwiobiegu, żeby po pewnym czasie poczuć jego prawdziwy smak.
Marcin Czostek