Och, witajcie lata mojej młodości! Witajcie płyty "Oceanborn" i "Wishmaster" Nightwish! Zaraz… a więc to nie reaktywowany fiński gigant, jeno Polacy z Bielska-Białej, którzy zdaje się przespali ostatnie 12 lat w muzyce.
Dyskutowałem ostatnio ze znajomymi o poziomie kształcenia muzycznego w naszym kraju. Zastanówcie się, moi Drodzy, dlaczego mało który polski zespół zdobywa światową sławę? Odpowiedzi może być wiele, ale jedną z nich jest właśnie dramatyczna edukacja muzyczna (zarówno w szkołach, jak i mediach) - nasi rodacy zazwyczaj są z tyłu za światowymi trendami, a jak już zaczynają się do nich zbliżać, okazuje się, że wykonawczo odstają od reszty.
Członkowie Victorians, niestety, także należą do tej grupy. Wiecie, o power metalu ze wspomnianych dwóch płyt nawet jego autorzy zdają się nie pamiętać, nie mówiąc już o ludziach siedzących na co dzień w muzyce rozrywkowej. Ja wiem, członkowie grupy pewnie powiedzą: "Słuchaj no, pacanie Gibadło, ta muzyka nam gra w duszy i taką wykonywać chcemy". Podejrzewam jednak, że takowa jest ich inspiracją, bo nie mieli okazji poznać innej. A nie mieli okazji poznać innej, bo nikt im jej nie pokazał, tak więc za aktualność i oryginalność materiału zgromadzonego na "Revival" nie mam zamiaru obwiniać Victorians. Jako się rzekło - edukacja muzyczna u nas leży.
Ale dość już biadolenia, które i tak niczego nie zmieni. Lepiej skupmy się na tym, co serwują nam nasi rodacy. Jak już mówiłem, to materiał stylistycznie, melodycznie i aranżacyjnie zbliżony do płyt "Oceanborn" i "Wishmaster" Nightwish. Rozpędzony metal miesza się z tnącymi gitarami, klawiszową poświatą (nieraz udającą orkiestrę symfoniczną) i żeńskim, często wlatującym na operowe rejony wokalem. I tu wielki plus dla zespołu i koleżanki Eydis, której równie dobrze idzie posługiwanie się klasycznym sopranem, co zadziornym rockowym wokalem.
Muzycznie kwartet zainspirowany epoką wiktoriańską serwuje nam potężną dawkę patosu, jednak w tych kręgach to raczej nie minus. Rozbuchane aranżacje, wypchnięte na pierwszy plan klawiszowe malunki, piszczałki i programowane chóry, skrzypce, ale i ostre gitary, które napędzają większość kawałków. Czasami trafimy na arabizującą melodykę ("Descent of Your Destiny"), czasami na jawne uderzenie w dźwięki wychodzące spod palców Tuomasa Holopainena i z ust Tarji Turunen ("Siren" leży bardzo niedaleko "Deep Silent Complete"). Ciekawe jest to, że Victorians nie proponują nam żadnej klasycznej ballady, stawiając na metalową jazdę. Co więcej, ich numery nie nużą, przez 4-5 minut przypadające na jeden kawałek młodzi Polacy grają konkretnie i bez zbędnych udziwnień. Brawo.
Mam z tą płytą nie lada problem. Z jednej strony moja muzyczna przygoda zaczynała się od dźwięków, które znajdziemy na "Revival", wiem, że w Polsce mało kto gra w ten sposób i to w dodatku naprawdę sprawnie i klasowo. Z drugiej strony - to wszystko trąci myszką, świat uciekł Victorians, zresztą - jak już pisałem - nie tylko im, ale większości polskich zespołów, odkrywających i proponujących muzykę, o której świat muzyczny (słusznie bądź nie) zapomniał. Tym niemniej życzę tej czwórce, by ktoś ich zauważył i spróbował wypromować - wszak już lepiej spóźnić się o 12 lat, niż nie grać wcale.
Jurek Gibadło