Istniejący prawie dwie dekady Undercroft znany wcześniej z prostej i brutalnej gry przeszedł w kierunku bardziej rozbudowanych aranżacji.
Odpalając najnowsze wydawnictwo Undercroft nie spodziewałem się, że Chilijczycy sprezentują fanom tak ciekawy materiał, w dość drastyczny sposób zmieniający kierunek, w którym zmierza kapela.
Przesłuchując pierwsze dwa utwory - "El Triunfo De La Muerte" oraz "At The Gardens Of Hatred" - trudno nie zwrócić uwagi na inspirację zespołu Sepulturą (oczywiście tą prawdziwą, w której skład wchodzii bracia Cavalerowie). Teksty w języku hiszpańskim oraz charakterystyczne południowoamerykańskie bębny stwarzają wrażenie jakby po raz kolejny słuchało się "Chaos A.D" czy "Roots". Niestety, Chilijczycy nie dorównują legendzie, aczkolwiek posiadają swoje patenty, które pozwalają na przyjemne wsłuchiwanie się w dźwięki zawarte na "Ruins Of Gomorrah".
Płyta jest spójna zarówno muzycznie, jak i brzmieniowo, wszystko dopięto na ostatni guzik. Na szczęście w kolejnych utworach zespół przerywa reguły groove metalowej gry. W "Black Magik Witches" czy "Dead Human Flesh" panowie pokazują swoje deathmetalowe inspiracje. Rwane, pancerne riffy, punktowa sekcja, a do tego ciekawe solo zagrane przez Claudio Illanesa gwarantują słuchaczowi porcję pozytywnych wrażeń. Na krążku nie przesadzono z żadnym elementem, dzięki temu słucha się go przednio, oczywiście jeśli jest się fanem death/groove metalu.
Dodatkowym smaczkiem na "Ruins Of Gomorrah" jest cover Twisted Sisters - "The Beast". Pomimo tego, jak bardzo uwielbiam dokonania Sepultury/Soulfly to w niektórych momentach podobieństwo między tymi kapelami a Undercroft staje się dość irytujące. Maniera wokalisty, Alvaro Lillo, jest niemal identyczna jak ta, którą prezentuje starszy z braci Cavalerów. Niestety z tą różnicą, że Brazylijczyk posiada głos nie do podrobienia.
Szósty już album formacji pozwala nam powrócić do lat '90, kiedy po raz pierwszy świat usłyszał południowoamerykański metal. Mimo tego, że materiał jest w pewnym sensie odgrzewanym kotletem, słucha się go dobrze i bez żadnych problemów. Teraz należy liczyć na to, że Chilijczycy na kolejnej płycie odnajdą swój unikalny styl, który pozwoli na nagranie albumu obrazującego ich prawdziwe "ja".
Marcin Czostek