Brutale z Maryland powracają z nowym, już siódmym w ich dyskografii, albumem. Biorąc pod uwagę zawartość krążka, można go śmiało postawić obok tegorocznych "Torture" weteranów z Cannibal Corpse oraz "Monolith Of Inhumanity" Cattle Decapitation.
Każdy z wymienionych ma swój pomysł na granie, ale łączy ich to, że udało im się nagrać materiały wysokiej próby.
"Reign Supreme" został zarejestrowany w tym samy składzie, co wcześniejszy "Descend Into Depravity". Wygląda na to, że zespół okrzepł jako trio i póki co, nie zamierza zmieniać tego stanu rzeczy. I słusznie, skoro wszystko funkcjonuje bez zarzutu.
Dying Fetus konsekwentnie robią swoje, co nie znaczy, że artystycznie stoją w miejscu. Jeśli ktoś oczekuje wyłącznie gradu blastów i rwących riffów albo tylko technicznego grania rozczaruje się. Amerykanie postawili na większy eklektyzm w ramach, oczywiście, deathmetalowej szufladki. Nie ma na tej płycie jakiejś dźwiękowej rewolucji. Bardzo dobre deathmetalowe numery - tak, eksperymenty i wyjście poza ramy określonej stylistyki - nie. Ta rola przypadła kolegom z ich stajni czyli Inevitable End czy Brutal Truth. Dying Fetus pozostaje tam, gdzie czuje się najlepiej.
"Reign Supreme" to bardzo zwarty, zrównoważony materiał. Zachowany został balans między gitarową ekwilibrystyką, a prostymi zagranymi do przodu typowo deathmetalowymi partiami. W samych numerach dużo się dzieje, mają zmienną dynamikę, jednak muzycy tym razem ograniczyli karkołomne tematy stawiając bardziej na groove. Zespół daje dość czasu, by wsłuchać się w poszczególne partie. Jak wspomniałem, Amerykanie zgrabnie poruszają się po gatunkowych patentach, jest miejsce na brutalne łojenie w stylu Cannibal Corpse, zakręcone riffy i solówki, których nie powstydziliby się krajanie z Nile, pojawiają się bardziej thrashowe zagrywki, gdzieś zabrzmi riff w stylu Azagthotha. Nie brakuje również czasu na groove, który znajdziecie na płytach Vader czy nieco zapomnianego Malevolent Creation (czy ktoś pamięta jeszcze znakomite "Retribution"?). Słuchając niektórych momentów na "Reign Supreme" jestem pewien też, że uda im się rozkręcić niejeden circle pit na koncertach. Obrazu dopełniają bardzo ciężkie, gniotące fragmenty, które co prawda pojawiają się sporadycznie ale robią swoje, a także świetne wokale duetu Beasley (brutalny) - Gallagher (bardziej brutalny)
Bywało, że Dying Fetus mieli problem z nagraniem równych, dobrych numerów na całą płytę, tym razem ta sztuka im się powiodła. Żaden kawałek nie odstaje od reszty, od początku do końca kapela jest w stanie utrzymać uwagę słuchacza. "Reign Supreme" to ni mniej, ni więcej jak rasowy deathmetalowy album. Dla fanów, wiadomo, pozycja obowiązkowa. Ci, którzy lubią death metal w innej formie i dotąd unikali technicznej, brutalnej odmiany tego gatunku mogą śmiało zmierzyć się z tą produkcją.
Sebastian Urbańczyk