Chasing Ghosts
Gatunek: Metal
Jeden z nielicznych nowych nabytków Roadrunner Records wreszcie pokazuje światu swe nowe dzieło.
"Chasing Ghosts" to trzeci album w dorobku grupy i zarazem najdojrzalsze wydawnictwo, dzięki któremu trafi do bardzo szerokiego audytorium mając jednak pewność, że starsi fani nagle się od nich nie odwrócą. Co prawda, Australijczycy nie grają niczego wybitnie odkrywczego, w tym gatunku raczej trudno o rewolucję, ale w kategorii post-hc/metalcore wybijają się ponad przeciętną, a w swoim kraju obok Parkway Drive i nieodżałowanego I Killed The Prom Queen są największym towarem eksportowym. Deal z Roadrunner wcale mnie nie dziwi, bo jak mniemam, ekipa A&R wreszcie poszła do rozum do głowy i zwęszyła interes w bandach pokroju The Devil Wears Prada, At The Skylines czy recenzowanego zespołu. Nie wiem czy rynek europejski zwróci im zainwestowane pieniądze, ale nie mnie się nad tym głowić.
Wracając do "Chasing Ghosts", pamiętam, że poprzedni album "Youngbloods" był jednym z lepszych wydawnictw 2010 roku ale mimo wszystko, odrobinę monotonnym. Nówka od The Amity Affliction nie popełnia tego błędu i prezentuje nowe oblicze formacji, mocno wzbogacone klawiszami. Większy nacisk położono również na śpiew, co decyduje o aspekcie komercyjnym tego materiału. Tak dużą ilość czystych wokali zazwyczaj mnie razi, ale po którymś kolejnym odsłuchu "Chasing Ghosts" łapię się na tym, że śpiewam refreny i wolę fragmenty z cleanami niż ze screamowanymi wokalami. Zresztą, nigdy nie byłem fanem barwy Joela Bircha, gdyż jest raczej przeciętna, ale da się do niej przyzwyczaić, tym bardziej, że pasuje do wykonywanej muzyki.
Z dziesięciu premierowych kompozycji na szczególną uwagę zasługuje kilka, w tym utwór tytułowy (ostatnie półtorej minuty wgniata w fotel), chociaż, gdy porównać go do "Bondi St. Blues" (co za melodia na początku!) czy bodaj najbrutalniejszego "Open Letter" (chyba jedyny utwór w którym breakdowny to najbardziej wyczekiwane fragmenty kompozycji) to wypada nieco blado. Całościowo "Chasing Ghosts" nie ma słabych punktów, bo i ukręcone brzmienie jest świetne, żaden z instrumentów nie wychodzi zbytnio na przód w miksie, a balans między brutalnością a bardziej cukierkowymi fragmentami jest zachowany w stopniu co najmniej zadowalającym. Wychodzi na to, że "Chasing Ghosts" to jeden z lepszych core’owych albumów w tym roku. Może nie uzależnia tak jak debiut, ale ma za to zaskakująco dużo do zaoferowania i z pewnością doskonale sprawdzi się na żywo. Nie może być inaczej gdy ma w zanadrzu takie petardy jak wspominany już "Open Letter", "Life Underground" czy "Flowerbomb". Gigu w Polsce jeszcze długo się nie doczekamy, ale jest szansa, że w ramach tras roadrunnerowskich gwiazdek może zahaczą chociaż o Czechy.
Grzegorz "Chain" Pindor