Khonsu

Anomalia

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Khonsu
Recenzje
2012-09-17
Khonsu - Anomalia Khonsu - Anomalia
Nasza ocena:
9 /10

Kim jest S. Gronbech? Człowiek ukryty pod skórzaną maską Pokraka z Pulp Fiction to absolwent psychologii oraz brat gitarzysty i klawiszowca Keep of Kalessin Arnte O. Gronbecha, a także współautor kilku utworów norweskiej ekipy.

Tak było dotychczas, ponieważ ów tajemniczy jegomość w 2012 roku powołał do życia zespół pod nazwą Khonsu, choć w tym przypadku określenie zespół należy traktować z przymrużeniem oka, bo studyjną aktywność S. Gronbecha wsparł zaledwie wokalista Thebon, którego powinni kojarzyć najbardziej drobiazgowi fani nowoczesnej norweskiej sceny black metalowej. Skład co prawda ulega rozszerzeniu podczas koncertowych wojaży Khonsu o wspominanego już Arnte O. Gronbecha, a także Aethyrisa MacKay i Kennetha Kapstada (bębniącego m.in. w Motorpsycho), aczkolwiek w studio pracuje tylko dwóch muzyków. Właśnie ten duet zarejestrował debiutanckie dzieło Khonsu zatytułowane "Anomalia", na którym znalazło się siedem utworów rozpisanych na niemal godzinę muzyki gotowej do eksplorowania różnych ekstremalnych form metalu... i nie tylko.

Materiał wydany nakładem Season Of Mist został utrzymany w iście progresywnym stylu. W wielowątkowych kompozycjach odnaleźć można od groma licznych wpływów, spośród których żaden nie aspiruje do tego, by zdominować cały album. Już we wstępie "Anomalia" zaskakuje, bo zaczyna się bardzo mrocznym elektronicznym wprowadzeniem. Słychać tu jakby przecinające się fale dźwiękowe, coś w stylu klimatu wyjętego z tych najbardziej pokręconych odcinków The X-Files. W kilku słowach: można się przestraszyć! Tym bardziej, że ten elektroniczny posmaczek towarzyszy w pozostałej części niemal dziesięciominutowego utworu, w którym zostały uruchomione ciężkie i dynamiczne gitary, a także arcturusowe wariacje na temat klawiszy. Czy tak brzmi współczesny black metal? Myślę, że przy tym zróżnicowanym materiale byłoby rzeczą trudną silić się na jakieś ujednolicenia definicyjne, bo już wspomniany "In Otherness" wskazuje, że S. Gronbech zaproponował międzygatunkowy spacer od rzeczy właściwej jego tożsamości ku środkom absolutnie zaskakującym. Wymowną tego ilustracją niechaj będą kobiece wokalizy przejawiające się w końcowej części pierwszego numeru.

Takiego stanu nie zmienia kolejny kawałek na płycie ("The Host"), który nieco ustępuje rozbudowanej strukturze poprzednika, ale w tym przypadku Khonsu wkracza na poziom awangardy znany z nagrań Arcturus. Jest ciężej, może nieco wolniej, ale słychać mroźną podniosłość. Nieprzypadkowo ponownie przywołałem norweską legendę, bowiem S. Gronbech po części zdaje się inspirować nagraniami tej zjawiskowej formacji. Tyle, że Khonsu ulega kolejnej przemianie wraz z następną kompozycją ("Darknes Days Coming"), która znowu na wstępie oferuje mroczne elektroniczne motywy. Wspaniale wyrasta z nich intensywne instrumentarium gitarowo-perkusyjne, prowadzone przez schizofreniczne partie wokalne, od szeptu poprzez śpiew ku okrzykom. Czasem w konwencji thrash metalowej, czasem niemalże w new metalowej. Skala Thebona jest bardzo szeroka, co doskonale wpisuje się w zróżnicowany charakter Khonsu. Tyleż tu niespodzianek ilu włosów na głowie Zbigniewa Wodeckiego, ale są to ze wszech miar niespodzianki najwyższej próby. Lubię być w taki sposób zaskakiwany, jak w trzecim utworze, gdy bez ostrzeżenia intensywny klimat łamie się o niepozorną partię gitary akustycznej!

W tym szalonym materiale bardzo konkretną odmianę stanowi kolejny niemal dziesięciominutowy "Inhuman States", najbardziej agresywne dzieło Khonsu, szybkie i wściekłe. Obsypuje riffami i blastami z pasją niemieckiego CKMisty. To po raz pierwszy w tym kawałku pojawiły się niezidentyfikowane rozmowy, charakterystyczne choćby dla "Belus" Burzum z 2010 roku. Tyle, że Khonsu to inna bajka niż Burzum, a i w potężnym czwartym utworze, po instrumentalnej burzy, wreszcie musiało nastąpić załamanie o kolejną porcję elektroniki i klawiszy. Wspominane dialogi towarzyszą też otwarciu następnego "So Cold", znowuż mocnego i bardzo intensywnego, ale tym razem zbudowanego z groove metalowych ścian i wykończonego odczuwalnym powiewem nowych tonów. Zarówno ten kawałek, jak i następujący po nim "The Malady" nie są tak rozbudowane jak pozostała części płyty. Dominuje tu konfrontacyjny klimat pomiędzy ciężkim i bezkompromisowym brzmieniem oraz najbardziej chwytliwą stronę Khonsu, co w tym muzycznym labiryncie pozwala nieco odetchnąć.

Okazuje się to bardzo przydatne, gdyż sporo sił potrzeba, aby zmierzyć się z zamykającym album, przeszło czternastominutowym tytanem "Va Shia (Into The Spectral Sphere)". S. Gronbech i Thebon dokonali w nim syntezy tego wszystkiego, co chcieli swoim debiutem powiedzieć światu. Ten utwór doskonale oddaje oblicze, a właściwie oblicza krążka, bowiem w trochę schizofrenicznej formie prezentuje liczne patenty występujące na całym albumie. Rozbrzmiewają tu black metalowa tajemnica oraz thrash n’ groove metalowa wściekłość, w tle przejawia się elektronika, od czasu do czasu wkradają się nowoczesne zagrywki, a i wspaniale prezentują się partie klawiszowe. Oczywiście, jak wspomniałem, w syntetycznej, aczkolwiek świeżej formie. Takiego wykończenia nie powstydziliby się ani pionierzy współczesnego black metalu, ani gwiazdy progresywnego metalu.  

Zasiadając do odsłuchu debiutanckiego albumu Khonsu nie miałem żadnych oczekiwań względem tego materiału. Ot, kolejny krążek jakich wiele, dosyć pochopnie pomyślałem. Tymczasem "Anomalia" pretenduje do miana debiutu roku. Nie wiem w jakiej kategorii, bo jeśli można coś nowemu dziełu S. Gronbecha przypisać to, że kategorie tu nie pasują. Tak jak nie pasuje do niego maska Pokraka. Powinien wszak założyć koronę króla.

Konrad Sebastian Morawski